Państwowa dopłata w postaci premii za zezłomowanie starego samochodu sprawdziła się już po kryzysie finansowym w 2009 r.
Niemieccy giganci motoryzacyjni − Daimler, BMW i grupa Volkswagen − wznawiają w tym tygodniu produkcję w fabrykach na terenie RFN.
Boją się jednak, że z powodu kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa popyt na nowe auta będzie niski. Obawy są uzasadnione − strach przed utratą pracy czy niższe zarobki nie zachęcają do inwestycji w nowe cztery kółka.
Reklama
Jak ustalił ekonomiczny dziennik „Handelsblatt” z Düsseldorfu, trzy niemieckie koncerny samochodowe naciskają w poufnych negocjacjach na rząd w Berlinie, by wprowadził dopłaty dla klientów na zakup nowych samochodów. Miałyby one sięgnąć kliku tysięcy euro, co pozwoliłoby − zdaniem BMW, Daimlera i VW − rozkręcić popyt.
Reklama
Najbardziej prawdopodobną formą państwowej subwencji jest premia za zezłomowanie starego auta − można ją wówczas przedstawić jako chwalebne działanie na rzecz ochrony środowiska, a nie interwencję w gospodarkę wolnorynkową.
Analogiczne rozwiązanie zostało już wypróbowane z pozytywnym skutkiem w 2009 r. po kryzysie finansowym. Każdy właściciel samochodu starszego niż dziewięć lat miał wtedy prawo do premii za złomowanie w wysokości 2,5 tys. euro przy zakupie nowego auta. Program miał być ograniczony do 600 tys. pojazdów. Jego popularność przebiła jednak oczekiwania rządu: w marcu 2009 r. obroty na rynku motoryzacyjnym skoczyły o 40 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem roku 2008. Premia była więc wypłacana do końca roku. Koszt całego programu wyniósł ok. 2,5 mld euro.
Szczegóły państwowej interwencji w rynek motoryzacyjny mają być omówione z kanclerz Angelą Merkel 5 maja. Wydaje się ona jednak prawie pewna. Koncerny chciałyby, żeby rząd zdecydował się na działanie jeszcze przed wakacjami. Przemysł motoryzacyjny to jedno z głównych kół zamachowych niemieckiej gospodarki (przed budową maszyn i branżą chemiczno-farmaceutyczną). Jego obroty w 2018 r. wyniosły prawie 429 mld euro i wygenerowały ok. 5 proc. PKB. Bezpośrednio i pośrednio z przemysłem motoryzacyjnym w Niemczech jest związanych 1,75 mln osób, czyli ok. 4 proc. wszystkich zatrudnionych.
Motoryzacja to także oczko w głowie Petera Altmaiera, ministra gospodarki RFN i jednego z najbardziej zaufanych współpracowników Angeli Merkel: jakiekolwiek kłopoty branży niemal natychmiast przekładają się na spadek tempa wzrostu gospodarczego. To właśnie zmniejszony popyt na rynku chińskim, konflikt handlowy z USA i groźba wprowadzenia przez prezydenta Trumpa ceł na niemieckie samochody oraz skandal z zaniżaniem wskaźników emisji spalin w silnikach diesla był m.in. odpowiedzialny za słaby wzrost gospodarczy RFN w 2019 r. Wyniósł on zaledwie o 0,6 proc. Był to najgorszy wynik od sześciu lat.
Prognozy na rok 2020 są pesymistyczne. Symulacja opracowana przez monachijski Instytut Badań nad Gospodarką (Ifo) wykazała, że − w zależności od tego, jak długo potrwają ograniczenia w aktywności gospodarczej − PKB Niemiec może skurczyć się od 4,3 proc. do nawet 20,6 proc.
Paradoksalnie, pandemia koronawirusa jest z punktu widzenia Altmaiera szansą i pretekstem do wsparcia gałęzi przemysłu, która jest wyjątkowo ważna dla całej gospodarki, ale która miała duże kłopoty już przed aktualnym kryzysem. − Przemysł samochodowy, podobnie jak wiele innych branż, znalazł się w trudnej sytuacji z powodu koronawirusa − mówił niemiecki minister w poniedziałek, choć doskonale wie, że to w roku 2015 zostały wykryte oszustwa dokonywane na masową skalę przez niemieckie koncerny motoryzacyjne, które fałszowały odczyty emisji spalin w samochodach z silnikiem diesla. Sam Volkswagen zapłacił od tamtej pory ok. 30 mld euro kar. W 2019 r. − kiedy jeszcze nikt nie spodziewał się rozmiarów obecnej recesji − niemieccy producenci samochodów zanotowali na światowych rynkach spadek sprzedaży o 5 proc. To więcej niż w kryzysie finansowym sprzed 10 lat. Według prognoz Zrzeszenia Niemieckiego Przemysłu Motoryzacyjnego (VDA) w 2020 r. miał nastąpić kolejny spadek − o 4 proc. W związku z tym Daimler planował zwolnić w ciągu dwóch lat 10 tys. osób. Audi (należące do grupy VW) − 9,5 tys.