- Tani komis w Warszawie: czego można było się spodziewać?
- Samochody sprawne, jeżdżące, z ubezpieczeniem. Co najtańsze?
- Mój faworyt: Daewoo Leganza z LPG
- Festiwal rdzy i pękającej szpachli. Bezpieczeństwo? A po co to komu
- Strefa klasyków, czyli dwa Żuki
Tani komis w Warszawie: czego można było się spodziewać?
Zanim dotarłem na miejsce, zadałem sobie ważne pytanie: czego można się spodziewać po najtańszym komisie w Warszawie? Przede wszystkim pomyślałem o niewielkich, starych samochodach, które, chociaż lata świetności mają już za sobą, w dalszym ciągu nadają się do względnie bezpiecznej jazdy. Liczyłem się też z nieco droższymi egzemplarzami, które straciły na wartości i nie cieszą się specjalną popularnością na rynku wtórnym. Oczekiwałem też samochodów kupionych przez ulotkę zostawioną za wycieraczką - nieco zapomnianych, niejeżdżonych, ale z potencjałem na "drugą szansę".
Po części miałem rację. Chociaż z tyłu głowy byłem przygotowany na różne scenariusze, to jednak nie byłem przygotowany na obraz, który faktycznie znajduje się na miejscu.
Samochody sprawne, jeżdżące, z ubezpieczeniem. Co najtańsze?
Przejście przez bramę i pierwszy rzut oka na plac: miałem rację. Samochody starsze, ale nie wyjątkowo stare, raczej mniejsze, nieco "zmęczone" wizualnie. Stan lakierniczy można by im wybaczyć, wszak kosztują naprawdę mało. Średnie ceny to około 3-4 tysiące złotych. Najtańszy model to Mitsubishi Carisma. Na metce 1900 złotych, silnik 1.9 diesel, oznaczony jako uszkodzony — samochód nie ma pełnej mocy. Krótko mówiąc, wydatek bez sensu, bo niewiele drożej kupicie sprawny samochód, stojący dosłownie kilka miejsc dalej.
Był to np. Daewoo Lanos. Egzemplarz wyjątkowy jak na 2023 rok, bo trzydrzwiowy. Silnik 1.5, samochód w pełni sprawny, odpalający, jeżdżący. Co więcej, auto miało jeszcze badanie techniczne do grudnia, ubezpieczenie na rok i książeczkę gwarancyjną na pamiątkę. Cena? 2500 złotych. Entuzjazm opadł, gdy tylko udało się przyjrzeć z bliska - prawy próg Lanosa, w wyniku dynamicznie postępującej korozji, powoli przestawał istnieć. Oznacza to, że nie ma realnej szansy, że przejdziecie ponownie przegląd na stacji diagnostycznej. To poważna wada konstrukcyjna.
Mój faworyt: Daewoo Leganza z LPG
Z daleka moją ciekawość wzbudziła Daewoo Leganza. Przyznaję - bardzo długo nie widziałem tego modelu na polskich drogach i w dalszym ciągu robi on na mnie wrażenie. Duża, acz względnie tania limuzyna, produkowana między innymi w fabryce na Żeraniu, zdecydowanie wyróżnia się na ulicach. Pod maską 2-litrowy silnik projektu Opla z dołożoną instalacją gazową. Taka przyjemność może was kosztować już 4500 złotych, co wydaje się dobrą ceną, bo — zgodnie z opisem — samochód jeździ i ma się dobrze.
I znów znak zapytania postawiłem sobie po bliższym poznaniu. O ile samochód pod kątem blacharskim nie był bardzo zły, o tyle było widać, że bardzo długo nie ruszał się z miejsca. Mech wyrastający w losowych miejscach, zamglone lampy, odpadający, łuszczący się lakier — to wszystko odznaki przynajmniej kilkumiesięcznego postoju. Czy komis przeprowadził jakiś serwis? Wątpię, szczególnie żepojazd nie miał badania technicznego i nie był nawet umyty.
Samochód po długim postoju wymaga dużego serwisu. W zawieszeniu parcieją i pękają gumy, które mogą powodować luzy i sprawić, że auto będzie prowadziło się niepewnie i zacznie "myszkować" na drodze. Hamulce należy zmienić niemal całkowicie, ze względu na korozję i stary płyn hamulcowy. W silniku mogą spękać wszystkie paski — od klinowych, po pasek rozrządu. Ostatecznie samochód bez gruntownego przeglądu jest dla kierowcy tykającą bombą. Nic to, bo na kartce czytamy: w pełni sprawny i komfortowy.
Festiwal rdzy i pękającej szpachli. Bezpieczeństwo? A po co to komu
Po limuzynie Daewoo zacząłem rozglądać się jako potencjalny klient za tanim hatchbackiem. Moją uwagę zwrócił Matiz — tutaj uznałem, że nie ma się co dziwić jego obecności, ten model nigdy nie był specjalnie dużo wart, a w takim komisie pasuje jak znalazł. Co więcej, autko miało klimatyzację, elektryczne szyby i nie kosztowało zbyt wiele, bo zamykało się w 3 tysiącach złotych. Niestety, zachwyt nie trwał długo. Na prawym tylnym nadkolu spotkała mnie mocno popękana szpachla, prawdopodobnie po stłuczce. Chociaż za tylnymi drzwiami na nadkolu już była zaawansowana korozja, to wybaczyłem mu to, bo pod kątem konstrukcyjnym wyglądał przyzwoicie. To tylko Matiz za niecałe 3 tysiące złotych.
Dalej stał Ford Focus. Spojrzenie na kartkę: auto sprawne, cztery alufelgi, silnik działa, "atrakcyjna, niska cena" - rzeczywiście, bo kosztował 2700 złotych, czyli jak na ten model, dość mało. Niestety nie miał badania technicznego, ale skoro jest sprawny - pomyślałem - to nie będzie problem. Nic bardziej mylnego, bo prawy próg samochodu był dziurawy jak ser szwajcarski. Wcześniej obejrzany Lanos zaczął wyglądać jak nówka… Za tym "poszła" również podłoga - z auta po prostu odpadały rdzawe kawałki.
BMW Serii 3 (E46) w nadwoziu kombi. Silnik: 2.0 diesel, odporna jednostka. Cena - 4700 złotych. Względem aukcji internetowych: konkurencyjnie, w stronę "atrakcyjnie". To była pierwsza pozytywna (przynajmniej z zewnątrz) niespodzianka w kategorii "blacharka". Uniosłem wzrok z progów i moje oczy zatrzymały się na wyjątkowym rozwiązaniu maskującym brak zamka w drzwiach kierowcy…
Strefa klasyków, czyli dwa Żuki
Nie mogłem sobie darować obejrzenia dwóch Żuków A111. Samochody nadawały się do gruntownego remontu, jeden z nich nie miał tablic i kompletnych dokumentów (brak ubezpieczenia OC i przeglądu). Mimo wszystko, jeśli ktoś szuka Żuka do remontu, to z pewnością jest to jakaś baza, by zacząć. Szczególnie, że nie były (jak na Żuka) bardzo drogie — jeden kosztował 3500 złotych.
Czy jest sens patrzeć na przebieg?
Zdarzyło się na placu kilka samochodów, które na krótkiej liście zalet miały podkreślony niski przebieg, jednak komis nie podał jego wysokości. Zadajmy sobie więc pytanie: czy ma to znaczenie?
Pod kątem prawnym i zdroworozsądkowym - oczywiście, że tak. Każde przekręcenie licznika to złamanie prawa, a w historii pojazdu w bazie CEPiK musicie mieć klarowną sytuację.
Pod kątem stanu sprzedawanych samochodów: szczerze mówiąc, przebieg nie gra tutaj większej roli. Każdy z tych pojazdów był starszy niż 20 lat, dobra historia serwisowa to prawdopodobnie odległa przeszłość, a znacznie częściej głównym problemem był stan blacharski, a nie mechaniczny. Prawdopodobnie osoby decydujące się na zakup pojazdu w tego typu komisie nie zwracają na to żadnej uwagi. Auto może mieć już tak zawiłą historię, że nigdy w życiu nie dojdziecie do prawdziwości tego przebiegu.
Czy w ogóle jest sens kupić auto z takiego komisu?
W mojej opinii nie ma żadnego sensu, przynajmniej na podstawie tego, co zobaczyłem na placu. Poza pojedynczymi przypadkami wartymi uwagi i w dobrym stanie praktycznie każdy z tych samochodów został uratowany przed złomowaniem i ma sztucznie przedłużone życie. Zgniłe progi i elementy konstrukcyjne są bardzo niebezpieczną wadą, wpływają bezpośrednio na sztywność nadwozia i mogą mieć przykre konsekwencje w przypadku uderzenia, nie wspominając o braku szans na przejście badania technicznego.
Czy to znaczy, że takie miejsca powinny być likwidowane? Absolutnie nie. Potrzeba publicznego komisu, który jest w stanie skupić tanie pojazdy i dać im drugie życie. Brakuje jednak podstawowego serwisu, przefiltrowania tych pojazdów i rozdzielenia co powinno jeździć po drogach, a co stanowczo nie. Jest różnica między Matizem, który jest sprawny i ma przykrą historię lakierniczą, ale nie jest niebezpieczny, od Focusa, którego podwozie jest już tylko wspomnieniem.
To tanie samochody, więc mogą mieć wady
Jak najbardziej, zgadzam się, że od taniego, starego samochodu, który ma spełnić rolę auta na krótkie dojazdy lub do rozwożenia jedzenia nie można wymagać zbyt wiele. Nie ma sensu zwracać uwagi na podniszczone wnętrze, zarysowany lakier, drobne ogniska korozji, czy pojedyncze braki. Mimo to uważam, że w dalszym ciągu taki samochód sprzedawany w komisie nie powinien być niebezpieczny. Rozumiem i doceniam szczery opis na temat ewentualnych uszkodzeń silnika i mechanicznych, ale o stanie blacharskim komis nie wspomina w żaden sposób, jakby nie miało to w ogóle znaczenia. Głównie dlatego wyszedłem z tego miejsca nieco zawiedziony.