Euro7 lżejsze i przesunięte w czasie

Jeszcze we wrześniu debatowano na temat Euro7. Omawiano nie tylko zmianę norm emisji na mniej radykalne, ale też późniejsze wprowadzenie ich w życie. Zaznaczmy, że przepisy pierwotnie miały obowiązywać od 2025 roku i być ostatnią prostą do nadchodzącego wielkimi krokami kresu silników emitujących szkodliwe substancje w 2035, na rzecz samochodów zeroemisyjnych (elektrycznych, wodorowych i zasilanych biopaliwem).

Ostatecznie jednak część państw członkowskich (w tym Polska) wyraziły sprzeciw, odrzucając restrykcyjne przepisy. Swoje wątpliwości przedstawili także niektórzy producenci, w tym prezes koncernu Stellantis, Carlos Tavares, mówiący wprost o absurdalności ustawy.

Reklama
Samochody spalinowe / ShutterStock

Przyjęta została więc nowa wersja dla Euro7, która ostatecznie ma zostać przegłosowana 1 listopada, mówiąca o przesunięciu wejścia nowych norm do 1 lipca 2030 roku dla samochodów osobowych oraz 1 lipca 2031 roku dla ciężarówek i autokarów. Nowe postanowienia przewidują także znaczne załagodzenie pierwotnych postanowień odnośnie spalin.

Przesunięcie Euro7 będzie… zdrowsze dla środowiska?

Grupa Volkswagen - to samochody elektryczne i hybrydowe VW, Audi, Porsche, Skoda i Seat / Volkswagen / Mariusz Barwinski

Nic dziwnego, że taka decyzja ucieszyła producentów. Głównym powodem jest brak konieczności skupiania się w tej chwili nad dostosowywaniem silników spalinowych do rygorystycznych norm. Zamiast tego, mogą realnie skupić się na badaniu nowych technologii, w tym ulepszaniu biopaliw i możliwości samochodów elektrycznych, czy wodorowych. Przesunięcie w czasie Euro7 paradoksalnie może być zdrowsze dla środowiska, niż wprowadzanie go czym prędzej i — według producentów — kosztowne odwrócenie się od celu ostatecznego, czyli zeroemisyjności.

Decyzja o przesunięciu i osłabieniu Euro7 znalazła też swoich przeciwników. Wśród nich byli między innymi przedstawiciele niektórych dużych miast, czy firm badających zanieczyszczenia środowiska. Ich zdaniem jak najszybsze restrykcje znacznie wpłyną na ochronę zdrowia publicznego. Według grupy Transport & Environment, decyzja jest "katastrofą", biorąc pod uwagę przedłużenie funkcjonowania "wysoce zanieczyszczającej środowisko technologii Euro6".

Na ostateczną decyzję jeszcze musimy poczekać

Reklama

Ostateczna decyzja w sprawie norm Euro7 jeszcze daleko przed nami. Chociaż nowa wersja Parlamentu Europejskiego ma zostać zatwierdzona 1 listopada, to wprowadzenie faktycznych zmian w życie wymaga ustalenia jednej wersji z komisją, parlamentem i radą, a następnie podpisanie się wszystkich trzech instytucji pod jednym dokumentem. Kolejnym krokiem będzie głosowanie, które datuje się na początek przyszłego roku.

Jeśli jednak nowe założenia wejdą w życie, to rynek motoryzacyjny może ukształtować się zupełnie inaczej, niż przewidywano po Euro7. Przede wszystkim, producenci mogą utrzymać sprzedaż samochodów najmniejszych segmentów A i B, których dostosowywanie do restrykcyjnych norm byłoby po prostu nieopłacalne. Może to też oznaczać przyspieszenie pracy nad nowymi technologiami i pojazdami zeroemisyjnymi, by całkowita rezygnacja z silników zasilanych ropą była bardziej atrakcyjna, niż jest w tej chwili.

Według PE, normy Euro7 powinny skupić się przede wszystkim nad zanieczyszczeniami emitowanymi przez klocki hamulcowe i opony, zamiast spalin. Oznacza to, że do czasu nadchodzącego zakazu sprzedaży, spaliny z rur wydechowych byłyby niezmienne względem obecnego Euro6.

Parlament Europejski / ShutterStock