Jeszcze w ubiegły czwartek, podczas debaty nad wnioskiem o swoje odwołanie, wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin chlubił się niskimi cenami benzyny na stacjach Orlenu: 4 zł, „a na niektórych nawet mniej”. Przeciwstawiał im ceny z maja 2014 r. (według niego litr benzyny kosztował wówczas przeciętnie 5,36 zł), kiedy rządziła jeszcze koalicja PO-PSL. – Tak w praktyce wygląda to zarządzanie i to, jak przekłada się ono na sytuację każdego z nas, każdego obywatela – komentował polityk.
Nie był to jednak odpowiedni moment na takie słowa. Jak wskazują analitycy, ceny paliw co najmniej od połowy maja idą w górę. Według BM Reflex w ubiegłym miesiącu benzyna podrożała średnio o 20 gr za litr, a olej napędowy o 13 gr. Już pod koniec ubiegłego tygodnia średnie ceny detaliczne oleju napędowego i benzyny Pb95 przekroczyły 4 zł za litr.
Według portalu e-petrol.pl w tym tygodniu benzyna może podrożeć nawet do 4,14 zł za litr, a olej napędowy – do 4,17 zł. BM Reflex wskazując na stabilizację cen na światowych rynkach, spodziewa się, że podwyżki na stacjach benzynowych na początku czerwca nie przekroczą 5 gr na litrze.
Reklama
To właśnie ceny paliw na świecie w głównym stopniu kształtują cenniki na krajowych stacjach. W poprzednich miesiącach na świecie ropa mocno potaniała. Powód: spowodowany pandemią COVID-19 spadek popytu. Według Międzynarodowej Agencji Energii już pod koniec I kwartału pasażerski transport drogowy był w skali globu ograniczony o blisko połowę, a lotniczy – prawie o dwie trzecie. Agencja ocenia jednocześnie, że najniższy globalny popyt na ropę był w kwietniu i maju – ubytek szacowany jest odpowiednio na blisko 30 i nieco ponad 25 mln baryłek dziennie w stosunku do wyników z poprzedniego roku.
Niespełna półtora miesiąca temu ceny majowych kontraktów na ropę w USA po raz pierwszy spadły poniżej zera (w przywoływanym przez ministra Sasina 2014 r. cena baryłki ropy przekraczała 100 dol.). W reakcji główni eksporterzy surowca ustalili największe w historii cięcia produkcji – rzędu 20 proc.
Dziś gospodarki są odmrażane i ceny „czarnego złota” zbliżają się do 40 dol. za baryłkę. Ale nadal mamy do czynienia z ubytkiem popytu. MAE szacuje, że będzie on niższy o 9,3 mln baryłek dziennie w porównaniu z 2019 r.
W dalszej perspektywie kluczowe dla rynku paliwowego będą ustalenia nadchodzącego spotkania grupy OPEC+, która odpowiada za ok. połowę uzgodnionych w kwietniu światowych cięć. Rozmowy były planowane na początek przyszłego tygodnia. Możliwe jednak, że rozpoczną się już jutro.
Zgodnie z przyjętym pierwotnie harmonogramem ograniczenia produkcji krajów OPEC+ na obecnym poziomie 9,7 mln baryłek dziennie obowiązywać miały do końca czerwca, a w drugim półroczu 2020 r. zostać poluzowane do 7,7 mln. Najważniejsza w kartelu producentów Arabia Saudyjska chciała przedłużyć obecnie obowiązujące limity do końca roku. Jednym z krajów opowiadających się za stopniowym ich luzowaniem była Rosja (czyli „plus” w OPEC+).
Jak podaje Bloomberg, niektórzy eksporterzy, m.in. Nigeria, już ogłosili plany zwiększenia eksportu od lipca. Ostatecznie – jak wynika z doniesień agencyjnych – obowiązujące cięcia zostaną prawdopodobnie przedłużone co najmniej o miesiąc, maksymalnie o kwartał.
W przypadku wydłużenia obowiązywania obecnych limitów należy spodziewać się dalszych wzrostów cen ropy. Tym bardziej że według niektórych analityków pod koniec kolejnego kwartału utrzymywania cięć na dotychczasowym poziomie mógłby pojawić się deficyt surowca.
Inni zwracają jednak uwagę, że przedwczesne znoszenie limitów produkcji mogłoby zaowocować ponownym załamaniem na rynku, zwłaszcza w razie pojawienia się drugiej fali epidemii.