W czerwcu rzeczniczka krakowskiego sądu Beata Górszczyk potwierdziła informacje o tym, że pękła płyta z zapisem monitoringu ws. wypadku Beaty Szydło. Chodzi o zapis z kamer monitoringu, dokumentujący przejazd kolumny ówczesnej szefowej rządu.

Reklama

Na czwartkowym briefingu w Sejmie posłowie PO-KO: Agnieszka Pomaska i Michał Szczerba powołując się na najnowsze doniesienia tvn24.pl. podkreślili, że Biuro Analiz Sądowych w Lublinie podało, iż z płyty nie da się odzyskać danych.

Według Pomaskiej śledczy, których obowiązkiem było zabezpieczenie dowodów, nie dopełnili obowiązków. Posłanka PO-KO zapowiedziała, że zawiadomi w związku z tym podejrzeniem prokuraturę. Doszło do rzeczy niebywałej, skandalicznej, brakuje słów. Tutaj chodzi o konkretną osobę, młodego człowieka, Sebastiana (Kościelnika, kierowcę seicento), któremu chce się złamać życie - zaznaczyła. Każdy w starciu z państwem PiS może znaleźć się na miejscu 21-letniego Sebastiana, każdy kto nie będzie zgadzał się z polityką PiS - podkreśliła.

Choć władza jest bezwzględna, my tej sprawy nie odpuścimy. Będziemy konsekwentni, będziemy kierować kolejne zawiadomienia do prokuratury, nawet gdy mamy świadomość, że na końcu tego jest Zbigniew Ziobro i premier Mateusz Morawiecki - mówiła posłanka PO-KO. Jak dodała, "przyjdzie dzień, gdy PiS przegra wybory i sprawa będzie mogła być wyjaśniona".

Zdaniem Szczerby, sprawa wypadku Beaty Szydło była od początku tak prowadzona, by uprawdopodobnić tezę, że prawo naruszył kierowca samochodu, który wjechał w wóz ówczesnej premier. Przekonywał, że służby nie brały pod uwagę tego, że "na kilkudziesięciu świadków zdarzenia tylko jeden twierdził, że kolumna Szydło używała sygnałów i świetlnych, i dźwiękowych".

Przypomniał, że już w czerwcu - gdy pojawiły się doniesienia o uszkodzeniu płyty - posłowie PO-KO apelowali do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, aby wszczął wewnętrzne postępowanie w prokuraturze pod kątem tuszowania sprawy wypadku Szydło.

Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że rządowa kolumna trzech samochodów, w której jechała ówczesna premier (jej pojazd znajdował się w środku kolumny - PAP) wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca Sebastian Kościelnik (zgodził się na ujawnienie wizerunku, imienia i nazwiska) przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto ówczesnej szefowej rządu, które wjechało w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusze BOR.

Reklama

Prokuratura zarzuciła Sebastianowi Kościelnikowi nieumyślne spowodowanie wypadku. Prokuratura w akcie oskarżenia wskazała, że kierowca przepuścił samochód emitujący świetlne sygnały uprzywilejowania, ale później nie zachował ostrożności, nie obserwował jezdni za swoim autem i nie upewnił się, czy pojazd uprzywilejowany jest jeden, czy więcej. Ruszył, nie ustępując pierwszeństwa, i doprowadził do zderzenia z drugim samochodem BOR, który akurat go wyprzedzał.

Na pierwszej rozprawie Kościelnik odmówił składania wyjaśnień. Sędzia odczytała jego wcześniejsze zeznania, w tym pierwsze, krótko po wypadku, gdy przyznał się do zarzutu nieumyślnego spowodowania wypadku. Później nie poczuwał się do winy.

W połowie marca ub.r. krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła do sądu w Oświęcimiu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania. Śledczy chcieli wyznaczenia Sebastianowi Kościelnikowi okresu próby wynoszącego rok. Mężczyzna miałby też zapłacić 1,5 tys. nawiązki. Na umorzenie nie zgodził się Sebastian Kościelnik wraz z obrońcą Władysławem Pociejem.