Od 18 maja, jeśli kierowca jedzie w terenie zabudowanym 50 km/h ponad limit, policjant ma prawo już podczas zatrzymania odebrać prawo jazdy na trzy miesiące. To samo – przynajmniej teoretycznie – dotyczy identycznego wykroczenia ujawnionego przez fotoradar. Okazuje się jednak, że w tym drugim przypadku ukaranie kierowcy w taki sposób jest czysto iluzoryczne.
Spośród wszystkich 350 fotoradarów, jakimi obecnie dysponuje Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD), aż 262 znajdują się na obszarze zabudowanym, na którym obowiązuje limit 50 km/h. Jak często ujawniają wykroczenia, za które dziś odebrane zostałoby prawo jazdy? Jak mówi nam Łukasz Majchrzak z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD), w I kw. 2015 r. inspekcja poddała weryfikacji łącznie ok. 250 tys. naruszeń. Z tego 3,2 proc. stanowiły przekroczenia prędkości o więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym. Czyli w sumie 8 tys. przypadków. Dla porównania – w pierwszym tygodniu obowiązywania nowych przepisów policja zatrzymała podczas kontroli blisko 700 praw jazdy.
Co robi GITD, gdy zajdzie potrzeba odebrania kierowcy prawa jazdy? – Podmiot, który wydał prawomocne rozstrzygnięcie w sprawie naruszenia polegającego na kierowaniu pojazdem z prędkością przekraczającą dopuszczalną o więcej niż 50 km/h na obszarze zabudowanym, niezwłocznie powiadamia o tym właściwego starostę – wyjaśnia Łukasz Majchrzak z CANARD.
Jednak zanim sprawa w ogóle trafi do starosty, inspektorzy muszą ustalić, kto kierował autem. A to – jak wiadomo – nie jest proste. Inspekcja musi bowiem znaleźć konkretnego sprawcę wykroczenia, a nie kierować zawiadomienie po prostu do właściciela pojazdu. To może zająć o wiele więcej czasu niż trzy miesiące, na które prawo jazdy powinno zostać zabrane. Jak mówią nam inspektorzy, zgodnie z kodeksem wykroczeń karalność wykroczenia ustaje, jeżeli od czasu jego popełnienia upłynął rok i jednocześnie nie zostało w tym czasie wszczęte postępowanie. W przypadku wszczęcia postępowania karalność wykroczenia ustaje z upływem dwóch lat od dnia popełnienia czynu. Długie i żmudne śledztwo inspektorów może i tak skutkować w sumie mało dotkliwą karą. Wystarczy, że kierowca, który otrzyma korespondencję, nie wskaże osoby kierującej. Sprawa zakończy się grzywną, nie zostaną nawet przyznane punkty karne (formalnie nie ma komu ich przypisać).
Reklama
Problemu nie rozwiąże wprowadzenie trybu automatycznie nakładanej na właściciela pojazdu kary administracyjnej. – W wielu państwach europejskich ciężar dowodu spoczywa na właścicielu samochodu. Organy kontroli wykazują tylko, że zarejestrowały auto, i to właściciel ma ewentualnie udowodnić, że prowadził je ktoś inny. Ale jeśli tego nie zrobi i kara zostanie nałożona na właściciela, automatyczne rekwirowanie mu prawa jazdy nie jest możliwe. Bo komu np. zabrać prawo jazdy, jeśli formalnie właścicielem jest spółka z o.o.? – zwraca uwagę Maciej Wroński ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego.
Sytuacja jest mocno skomplikowana także, gdy kierowca przyzna się do popełnionego wykroczenia. Wówczas starosta wydaje decyzję administracyjną o zatrzymaniu prawa jazdy, nadając jej rygor natychmiastowej wykonalności oraz zobowiązując kierującego do zwrotu prawa jazdy. Łatwo sobie wyobrazić, że kierowca nie będzie się kwapił do wizyty w powiecie, by zwrócić dokument. Co więc, jeśli zignoruje decyzję starosty? – Możliwe jest wszczęcie postępowania egzekucyjnego na podstawie ustawy z 17 czerwca 1966 r. o postępowaniu egzekucyjnym w administracji – mówi Małgorzata Woźniak, rzeczniczka Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Jak dodaje, jeżeli taka osoba będzie kierowała pojazdem mimo wydania decyzji administracyjnej o zatrzymaniu prawa jazdy, starosta wyda postanowienie o przedłużeniu tego okresu do sześciu miesięcy. W przypadku zaś kolejnego stwierdzenia prowadzenia pojazdu (np. podczas kontroli drogowej), będzie to stanowiło podstawę do obligatoryjnego cofnięcia uprawnienia do kierowania pojazdami.

CZYTAJ TEŻ: Efekt zaostrzonego prawa? Policja zabiera 100 praw jazdy dziennie>>>