Tym razem slalom firm motoryzacyjnych między paragrafami prawa podatkowego się nie udał. Choć pod koniec ub.r. kilka z nich wróżyło, że bankowozy umożliwiające pełne odliczenie VAT staną się równie popularne co dawniej auta z kratką, to okazało się, że przedsiębiorcy nie chcą ich kupować.
Z danych Centralnej Ewidencji Pojazdów wynika, że do końca lipca br. w całym kraju jako pojazdy specjalne typu C zarejestrowanych zostało 541 samochodów osobowych. To kropla w morzu całkowitej sprzedaży – w pierwszym półroczu z salonów wyjechało łącznie 170 tys. nowych aut, z czego mniej więcej połowa trafiła do firm. Można zatem przyjąć, że bankowozy stanowią zaledwie 0,3 proc. całego motorynku, podczas gdy w przypadku aut z kratką w szczytowym momencie było to aż 40 – 45 proc.
– Większość firm przestraszyła się Ministerstwa Finansów. Urzędy skarbowe miały wnikliwie kontrolować przedsiębiorców – ocenia Jerzy Martini, doradca podatkowy z kancelarii Martini i Wspólnicy.
Reklama
Ministerstwo Finansów od początku stało na stanowisku, że osobówek przerobionych na bankowozy używać mogą wyłącznie firmy specjalizujące się w przewozie dużej ilości gotówki, cennej biżuterii, papierów wartościowych itd. A jeżeli kontrolerzy przyłapali takie auto z pustym sejfem, mieli żądać od jego właściciela zapłaty zaległego VAT-u. Jednak część doradców podatkowych jest innego zdania – twierdzą, że biznes ma prawo do woli korzystać z zalet pojazdów specjalnych. I coraz częściej bronią firm w sporach z urzędami skarbowymi. – Reprezentujemy kilku przedsiębiorców, od których fiskus żąda zwrotu podatku VAT za bankowóz – przyznaje prof. Witold Modzelewski, szef Instytutu Studiów Podatkowych.
Choć rynek jest mały, to gra toczy się o duże pieniądze, bo wśród sejfów na kołach królują auta z górnej półki warte po kilkaset tysięcy złotych. Na liście znalazło się m.in. 130 sztuk volvo, ponad 100 egzemplarzy bmw, 75 mercedesów, 55 infiniti, 45 porsche i 22 lexusy. Ale do rankingu wjechały także prawdziwe perełki – po dwie sztuki ferrari, maserati i astona martina oraz jeden bentley. Ten ostatni – model Continental GT kosztował właściciela milion zł. Odzyskał prawie 200 tys. zł VAT-u. Oprócz tego odlicza podatek zawarty w cenie paliwa, czyli oszczędza złotówkę na każdym litrze benzyny – łącznie 4 – 5 tys. zł rocznie.
Taki paradoks kłuje w oczy nie tylko przedsiębiorców niemających prawa do odliczenia VAT, lecz także ministra Rostowskiego. Jego resort wspólnie z MSW przygotował rozporządzenie zmieniające wymagania dla tego typu pojazdów. Jego wejście w życie zaplanowane na początek przyszłego roku oznaczałoby jedno – koniec przeróbek. Możliwe jednak, że pomysł nie wypali, bo negatywną opinię wystawiło mu MSZ – podobnie jak większość doradców podatkowych i prawników twierdzi ono, że rozporządzenie jest niezgodne z przepisami unijnymi. – Wspólnotowa klauzula stałości mówi jasno, że państwa członkowskie nie mogą już po przystąpieniu do Unii zaostrzać przepisów podatkowych – tłumaczy Martini.
Ale rząd się nie poddaje i szuka innych sposobów na rozjechanie bankowozów. MSW zapowiedziało nowelizację rozporządzenia w sprawie wymagań, jakie musi spełniać ochrona wartości pieniężnych. Projekt zakłada, że pojazdy specjalne służące do przewozu wartościowych rzeczy będą musiały mieć specjalnie wzmacniane szyby, których w dodatku nie będzie można otworzyć. Z kolei Ministerstwo Transportu planuje – również rozporządzeniem – wprowadzić obowiązkowe szkolenia i egzaminy dla kierowców karetek, radiowozów, wozów strażackich i właśnie bankowozów. Być może już w przyszłym roku, żeby móc poprowadzić ferrari albo bentleya z sejfem, trzeba będzie się wykazać m.in. umiejętnością jazdy slalomem. Nie tylko między paragrafami prawa podatkowego.
Wkrótce bankowozy będą musiały mieć wzmacniane szyby