W ostatnich latach bezpieczeństwo ruchu drogowego wreszcie stało się ważnym tematem debaty publicznej. Aktywiści miejscy publikowali raporty obrazujące lekceważenie przepisów przez kierowców. Eksperci apelowali o wprowadzenie nowych restrykcji lub zaostrzenie obowiązujących regulacji. Rząd poczuł się w końcu zobligowany do podjęcia działań, a część z zapowiedzianych zmian nawet wprowadził. Ale przede wszystkim łamanie przepisów drogowych zaczęło być społecznie piętnowane.
Drastyczne przekraczanie dozwolonej prędkości i brawurowa jazda nie są już traktowane jak romantyczne porywy, lecz objaw zwyczajnej głupoty. Influencerzy publikujący zdjęcia i filmy z ryzykownej jazdy nie mogą dzisiaj liczyć na aprobatę swojego „luzactwa” – wręcz przeciwnie, dostają masową reprymendę. Pobłażliwe wyroki sądów dla notorycznych piratów drogowych czy celebrytów prowadzących pod wpływem alkoholu nareszcie są poddawane szerokiej krytyce i trafiają na czołówki mediów.
Zmiana, jaka zaszła w ostatnich latach, otworzyła pole do wprowadzenia reform, na które czekaliśmy latami. Kwestia pierwszeństwa pieszych na pasach znalazła się przecież wśród priorytetów niemal dekadę temu. Pod koniec rządów PO-PSL odpowiednia ustawa była na ostatniej prostej. Jednak izba wyższa większością jednego głosu przychyliła się do wniosku senatora Aleksandra Pocieja z PO, by odrzucić projekt, a większość sejmowa się z tym zgodziła. Jeszcze dłużej trwała walka o urealnienie stawek mandatów, które pamiętały czasy prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i średniej krajowej na poziomie poniżej 1 tys. zł.
Reklama