Montaż pierwszych maluchów ruszył przed terminem. Już 6 czerwca 1973 roku rozpoczęto napełnianie przenośników nadwoziami. I tę datę przyjmuje się dzisiaj za moment rozpoczęcia produkcji. Choć tej faktycznie jeszcze nie było.
Tego dnia pierwszą operacją, którą wykonywano przy aucie, było przyklejenie podsufitki. Dla późniejszych właścicieli maluchów była to największa bolączka. Klej był kiepski i podsufitka odklejała się w czasie jazdy, spadając kierowcy na głowę. Maluch z numerem "01" był gotowy dopiero w połowie czerwca. W rzeczywistości wcale nie zjechał z taśmy montażowej. Od początku do końca złożono go tak jak dawniej, na jednym stanowisku. Przypominało to wzorcową operację, w trakcie której przy stole pracuje doświadczony chirurg, a studenci przyglądają się temu, co robi. Następne auta powoli zjeżdżały już z taśmy. Do połowy lipca z włoskich części zmontowano 120 wozów.
Sznur kolorowych fiacików wyruszył na własnych kołach w drogę do Katowic
Wszystko, łącznie z polakierowanym nadwoziem, przyjeżdżało z Cassino w południowych Włoszech. Informacje o próbnej produkcji prasa podała dopiero 22 lipca. Zgodnie ze zwyczajem, z okazji Święta Odrodzenia Polski. Oficjalna historyczna chwila nastąpiła 31 lipca 1973 roku, we wtorek.
Jasnoczerwony, wiśniowy, ciemnozielony, żółty, beżowy i niebieski. Jak donosiły gazety, "kolorowa kawalkada fiacików zjechała z taśmy montażowej". Tak naprawdę samochody zmontowano wcześniej. Tego dnia centrala handlowa zajmująca się sprzedażą Polmo‑Behamot otrzymała auta przeznaczone dla klientów. Polskie Radio relacjonowało
Były przemówienia, zdjęcia i wywiady. Na zakończenie sznur kolorowych fiacików wyruszył na własnych kołach w drogę do Katowic. Rzecz jasna pod okiem kamer Telewizji i Polskiej Kroniki Filmowej. Co ciekawe, na uroczystości nie było nikogo z przedstawicieli najwyż[1]szych władz. Nie pojawił się ani Gierek, ani Wrzaszczyk. Trzy tygodnie później prasa ogłosiła kolejną rewelacyjną wiadomość. Wcześniej zapowiadano, że pierwsze fiaty miały trafić do rąk posiadaczy książeczek PKO dopiero za trzy lata.
Zanim zdążono rozlosować Fiaty126p, zaczęła się awantura
Przyspieszenie terminu warunkowano ponadplanową produkcją. Tymczasem 20 i 21 sierpnia aż 500 wozów miało zostać rozlosowanych wśród osób, które wpłaciły pełną kwotę, to jest 69 tysięcy złotych. 300 samochodów miało zostać wydanych właścicielom jeszcze w trzecim kwartale, a pozostałe – do końca roku. Losowanie kolejnych 2 tysięcy maluchów zapowiedziano na połowę października. Zanim jednak cokolwiek zdążono rozlosować, zaczęła się awantura. W komunikacie Polskiej Agencji Prasowej podano, że książeczek z pełnym wkładem jest 12 329, z czego w samej tylko Warszawie 3655.
Do rozlosowania w stolicy przeznaczono 83 samochody. W redakcjach gazet natychmiast rozdzwoniły się telefony. Ludzie pytali, dlaczego tylko 83. Skoro warszawiacy posiadali niemal 30 procent książeczek, to samochodów proporcjonalnie powinno być 150. Następnego dnia dyrektor Czesław Liżewski z PKO tłumaczył się przed dziennikarzami, że przyjęto inną zasadę podziału. Chodziło o to, by fiaty rozjechały się po całym kraju. Dlatego w losowaniu brały udział te oddziały PKO, w których założono przynajmniej 5 książeczek z pełnym wkładem.
Fiaty126p losowano tylko spośród tych, którzy wpłacili całość
W całej Polsce było ich 193, z czego aż 82 w Warszawie. I każdy z takich oddziałów otrzymał jeden samochód. Pozostałe 307 aut zostało rozdzielonych wśród tych oddziałów banku, w których liczba założonych książeczek była największa. Mogło się więc zdarzyć, że przykładowo w oddziale obsługującym robotników z Nowej Huty było dużo chętnych, ale mniej niż pięciu z nich wpłaciło pełny wkład. A że losowano tylko spośród tych, którzy wpłacili całość, to im mniej było takich osób, tym bardziej rosły szanse
Paradoksalnie w warszawskich oddziałach szanse na wylosowanie były najmniejsze, bo w każdym było przynajmniej kilkadziesiąt pełnych wpłat. Zgodnie z przyjętymi zasadami Warszawa otrzymała 82 plus 1 samochód. Ale tego, które oddziały wystawiły najwięcej książeczek "F", nie sposób już dzisiaj ustalić. W każdym razie emocje sięgały zenitu. I dlatego aby zapobiec kolejnym awanturom, przy następnych losowaniach podawano jak najmniej informacji.
Warszawskie losowanie stało się kolejną okazją do przeprowadzenia akcji propagandowej. Odbyło się z pełną pompą, w centrali PKO przy ulicy Nowogrodzkiej. W głównej sali zebrał się spory tłum posiadaczy książeczek "F" oraz dziennikarzy. Tak jak w innych przypadkach nad przebiegiem losowania czuwała komisja złożona z pracowników banku, Behamotu oraz jednego posiadacza książeczki, którego wybrano spośród uczestników.
Maluch za 1250 dolarów
Następnego dnia, to jest 22 sierpnia, pierwszy maluch trafił do swojego właściciela. Beżowego fiata 126 odebrał doktor Felicjan Loth, dyrektor szpitala chirurgii urazowej dziecięcej w Warszawie. Postać wyjątkowa, rodowity lwowianin, więzień i jednocześnie lekarz na Pawiaku, były uczestnik Powstania Warszawskiego. Pewnie dlatego prasa ograniczyła się do informacji, że Loth jest niestrudzonym organizatorem służby zdrowia. Ważniejsze okazało się wyliczenie, kto wręczał kluczyki: dyrektor Czesław Liżewski z PKO, dyrektor do spraw produkcji w FSM, Ryszard Welter, i dyrektor Polmo‑Behamot, Zbigniew Substyka.
Kolejne samochody odebrali również: student Politechniki Warszawskiej, Krzysztof Marek Sterkowski, pracownik Ośrodka Badawczego Techniki Geologicznej, inżynier Stanisław Załuga, i redaktor Konstanty Paczkowski z WAG‑u. W następnych dniach kilkadziesiąt samochodów otrzymali także wyróżniający się pracownicy zakładów kooperujących z FSM‑em przy produkcji nowego modelu: Huty Warszawa, Zakładów imienia Karola Świerczewskiego, Huty Katowice i wielu innych. Dwa tygodnie później w bielskiej fabryce doszło do innej, dużo skromniejszej uroczystości, zupełnie niezauważonej przez prasę. Dyrektor Welter wręczył kluczyki Bożenie i Romanowi Bieńkom z Warszawy. Ci jednak nabyli samochód, wpłacając do Polskiej Kasy Opieki 1250 dolarów.
Zapłacenie twardą walutą uprawniało do odebrania wozu poza kolejnością. Tyle że kosztowało znacznie drożej. Po ówczesnym czarnorynkowym kursie dolara dawało to około 125 tysięcy złotych. I taka mniej więcej była cena fiata 126p, gdy tylko pokazał się na giełdach samochodowych. Cena w dolarach – dość wysoka jak na polskie warunki – była i tak niższa od ceny fiata 126 na rynkach europejskich. Samochody sprzedawane za zachodnioniemieckie marki, francuskie franki, włoskie liry czy angielskie funty kosztowały w przeliczeniu około 1500 dolarów amerykańskich.
Fragment pochodzi z książki Przemysława Semczuka "Maluch. Wielka podróż małego fiata z ziemi włoskiej do Polski".