Małysz wraz z pilotem Rafałem Martonem trenował próbę szybkości. W pewnym momencie pękła opona i auto dachowało. Na szczęście skoczkowi nic się nie stało. Małysz o własnych siłach wyszedł z rajdowego porsche cayenne. Udało mu się pobić stary rekord, który wynosił 176 km/h - nowy rekord prędkości jazdy w terenie to 180 km/h.
"Natychmiast zgasiłem samochód i podjąłem próbę wyjścia przez lewe drzwi. W końcu wydostałem się prawymi. Wypadek, w którym na szczęście nic mi się nie stało, wydarzył się kiedy wchodziłem w ciasny zakręt, odjąłem gazu i poleciałem na dach" - powiedział Małysz w wywiadzie dla TVP Info.
Jego zdaniem każde doświadczenie jest ważne. Często przy takich wypadkach "pękają" nerwy, ale przy okazji nabiera się niezbędnego doświadczenia. "Gdyby to mnie zniechęcało nie byłbym Adamem Małyszem" - dodał były skoczek narciarski próbujący obecnie sił w rajdach samochodowych.
Co uratowało Małysza?
"Poza katarem nic mi nie jest. Nasza rajdówka to bardzo bezpieczny samochód - w kabinie mamy wbudowaną klatkę bezpieczeństwa. Ja byłem przypięty pasami. Auto nie jest mocno poturbowane i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze dziś potrenować. Najbliższy plan to wyjazd do Maroka, gdzie będziemy trenować przed zbliżającym się rajdem Dakar" - powiedział Adam Małysz.
>>>Oto nowa fucha Małysza! Teraz będzie gwiazdą w…
Wypadek wydarzył się na poligonie w Żaganiu, na ostatniej pętli próby bicia rekordu.