Od 1 stycznia strażnicy nie mogą już korzystać z fotoradarów stacjonarnych i mobilnych. Gminy będą musiały pozbyć się urządzeń – jedne zwrócą sprzęt firmom dzierżawiącym, inne wystawią je na sprzedaż lub schowają do szafy. Pojawił się jednak problem, co zrobić ze sprawami mandatowymi, które strażnicy wszczęli przed 1 stycznia, a których nie dokończą. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) oraz resort sprawiedliwości zdały sobie sprawę z tego problemu już kilka miesięcy temu. W końcówce 2015 r. zapadła decyzja: niedokończonymi sprawami zajmie się policja. Dlatego kierowcy nie powinni być zdziwieni, że kto inny zrobił im zdjęcie, a kto inny przysyła „noworoczną pocztówkę”. Jeśli już jednak zdążyliśmy mieć do czynienia ze strażnikami w sprawie zdjęcia z ich fotoradaru i np. odmówiliśmy przyjęcia mandatu, sprawę rozstrzygnie sąd.

Reklama

Nie wszystkim to rozwiązanie się podoba. – Sposób załatwienia sprawy zaproponowany przez MSWiA nie jest właściwy, ponieważ nie ukazał się przepis, który uwzględniałby okres przejściowy – przekonuje Robert Gogola, rzecznik straży miejskiej w Lublinie.

Resort przyznaje, że ustawa nie zawiera przepisów przejściowych, które pozwoliłyby uniknąć problemów. Mimo to broni podjętej decyzji. – Przejęcie spraw od straży przez policję wynika z przepisów kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia, zgodnie z którymi policja jest głównym oskarżycielem publicznym w sprawach o wykroczenia – przekonuje MSWiA.

Nic dziwnego, że resort miał duże problemy z wypracowaniem stanowiska. Wcześniej mówiło się o dwóch możliwych wyjściach z tej sytuacji. Pierwsze z nich zakładało, że wraz z zakazem używania urządzeń strażnicy powinni również stracić możliwość karania kierowców. To by jednak oznaczało, że wielu zmotoryzowanych Polaków łamiących przepisy uniknęłoby kary. Druga opcja zakładała, że strażnicy będą mogli dokończyć postępowania niezakończone przed 1 stycznia. To jednak rodziło wątpliwości prawne, bo nie wynikało z przepisów ustawy. MSWiA postawiło więc na wariant pośredni.

Mimo niezadowolenia samorządy zastosowały się do nowych regulacji. W ostatnich tygodniach strażnicy mieli jednak ręce pełne roboty, bo części gmin zależało na tym, by doprowadzić do końca jak najwięcej spraw mandatowych, żeby grzywny zdążyły spłynąć jeszcze do ich budżetów, a nie do budżetu państwa – a tak będzie, gdy postępowaniami zajmie się policja. Z reguły średnia wartość mandatów wystawianych przez gminy to 150–200 zł. Jeśli liczba potencjalnych mandatów w przypadku jednego miasta idzie w tysiące, jest już się o co bić.

Liczba przekazanych funkcjonariuszom postępowań bardzo się różni w zależności od miasta. I tak np. Lublin przekaże im zaledwie 35 spraw, których strażnikom miejskim nie udało się zakończyć z uwagi na trudność w ustaleniu miejsca pobytu sprawcy. Olsztynowi udało się dopiąć wszystkie sprawy w terminie (w 2015 r. wszczęto tylko 88 postępowań). W Szczecinie na początku grudnia 2015 r. zalegało jeszcze 1510 spraw, jednak tamtejsi strażnicy zapewnili nas, że do policjantów trafi góra 600, reszta miała być sfinalizowana lub trafić do sądów. Z kolei Łódź przekaże 484 sprawy. Absolutnym rekordzistą jest Warszawa, która ma aż 52 tys. niezakończonych postępowań.

W skali kraju mowa więc o co najmniej kilkudziesięciu tysiącach spraw, którymi będą musieli się zająć policjanci. Wiele z nich i tak może zostać umorzonych, gdyż od momentu ujawnienia wykroczenia do nałożenia mandatu może upłynąć co najwyżej 180 dni. A termin zaczął biec jeszcze przed przekazaniem spraw policji.

– Jednostki terenowe są w stałym kontakcie z poszczególnymi jednostkami straży miejskiej i gdy tylko zachodzi taka potrzeba, na bieżąco monitorują sprawy, które od 1 stycznia leżą w gestii policji – zapewnia kom. Iwona Kuc z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji.