Silnik spalinowy ma umrzeć w 2035 roku, od tej daty nowe samochody dostępne w salonach powinny być wyłącznie elektryczne - zasilane prądem z akumulatorów lub energią powstałą w wyniku przetworzenia wodoru w ogniwach paliwowych. A co wydarzy się do tego czasu?
Samochody spalinowe – benzynowe i z silnikiem Diesla – obecnie obowiązuje norma emisji spalin Euro 6D, którą wprowadzono w życie z początkiem 2021 r. Zawarte w niej obostrzenia miały stanowić pomost między wcześniejszą i tak już rygorystyczną Euro 6 i zupełnie nową Euro 7, której wdrożenie w życie przeciąga się od wielu miesięcy. Powód? Przed Euro 7 opierają się producenci samochodów, dla których zaostrzenie przepisów dotyczących emisji cząstek stałych, dwutlenku węgla i tlenków azotu NOx oraz nałożenie obowiązku monitorowania poziomu spalania, to nie tylko gigantyczne wydatki na opracowanie odpowiednich rozwiązań technologicznych do silników, ale też srogie kary finansowe w razie przekroczenia limitu określonego prawem UE.
Samochody benzynowe i z silnikiem Diesla kontra norma Euro 7, KE idzie na ustępstwa
Teraz okazuje się, że szala zwycięstwa przechyla się właśnie na korzyść koncernów motoryzacyjnych. Zdaniem serwisu internetowego Politico.eu Komisja Europejska miała ugiąć się pod naciskiem branży. Z projektu przepisów dotyczących ograniczenia emisji spalin z samochodów, który zdobyli dziennikarze portalu wynika, że zostaną utrzymane obecnie obowiązujące obostrzenia.
– Projekt przepisów – ustalający limity zanieczyszczeń innych niż CO2 – sugeruje ustalenie norm emisji dla samochodów osobowych i dostawczych na takim samym poziomie, jak te obowiązujące obecnie dla samochodów napędzanych benzyną w ramach istniejącej normy Euro 6 – czytamy w doniesieniach Politico. W ocenie serwisu to ogromna wygrana przemysłu samochodowego, który w nadchodzącej dekadzie nie będzie musiał dokonywać dużych inwestycji w ograniczanie zanieczyszczeń w samochodach z silnikami spalinowymi nowej generacji.
Samochody spalinowe ratuje inflacja i drogi prąd?
Można powiedzieć, że Komisja Europejska uwzględniła argumenty branży, która podkreślała marnotrawienie milionów euro na technologię przydatną przez kilka lat (do 2035 roku). Do decyzji KE miała też przyczynić się m.in. obecna sytuacja geopolityczna oraz gospodarcza, czyli wojna w Ukrainie, inflacja oraz rosnące koszty energii i surowców (koniec taniego gazu w Rosji). Samochody już są drogie, a zdaniem analityków po ew. wdrożeniu nowej normy Euro 7 stałyby się wręcz nieosiągalne dla wielu osób.
– Z perspektywy branży nie potrzebujemy Euro 7, ponieważ będzie ona czerpać z zasobów, które powinniśmy wydawać na elektryfikację – powiedział Carlos Tavares, dyrektor generalny Grupy Stellantis, podczas salonu samochodowego w Paryżu. – Dlaczego używać ograniczonych zasobów do czegoś, na krótki okres? Branża tego nie potrzebuje, a to przynosi efekt przeciwny do zamierzonego – podkreślił. Tavares poszedł dalej i wezwał też do renegocjowania warunków unijnego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych od 2035 roku.
Samochody spalinowe traktowane łagodniej, ekolodzy uderzają w Komisję Europejską
Ewentualna wygrana przemysłu samochodowego w batalii o Euro 7 nie podoba się organizacjom ekologicznym. W końcu "zieloni" mocno prą za ostrzejszymi przepisami.
– Lobby przemysłu motoryzacyjnego zaciekle sprzeciwiało się Euro 7 – powiedziała Anna Krajińska z proekologicznej organizacji Transport & Environment. – Teraz Komisja Europejska ugięła się pod ich naciskami. Zyski producentów samochodów mają pierwszeństwo przed zdrowiem milionów Europejczyków – oceniła.
Ostateczny projekt przepisów dotyczących normy Euro 7 poznamy 9 listopada. Wtedy też będzie wiadomo, czy producentom samochodów udało się złagodzić szykowane prawo i zyskać na czasie (oraz pieniądzach) przed wejściem zakazu rejestracji nowych samochodów spalinowych.
Szef BMW ostrzega, znikną samochody przystępne cenowo
Co ciekawe, do uśmiercenia aut na benzynę i olej napędowy odniósł się niedawno prezes BMW Oliver Zipse. Szef niemieckiego koncernu nie owijał w bawełnę. Jego zdaniem nieprzemyślane przejście w 100 proc. na elektromobilność sprawi, że z oferty producentów znikną auta przystępne cenowo. A to może przynieść daleko idące skutki polityczne i społeczne.
– Gdy nagle stajesz się właścicielem auta tylko dla bogatych, to super niebezpieczna rzecz – powiedział Zipse cytowany przez Automotive News Europe. – Odbierając samochody na mocy prawa, na miejscu polityków byłbym bardzo ostrożny – przestrzegł szef BMW.