Produkcja nowych samochodów cierpi przez wojnę w Ukrainie. Ten kryzys spowodował w przemyśle motoryzacyjnym bardzo duże braki w dostawach gazu, niklu, palladu. Korzysta na tym rynek aftermarketowy, który mocno rośnie w siłę.
– Samochody używane mają swoje drugie życie. Ceny nowych pojazdów tak bardzo urosły, że przeciętny Kowalski nie może sobie pozwolić na ich zakup – powiedziała dziennik.pl Anna Ścieszko-Osińska, prezes zarządu Warszawskich Zakładów Mechanicznych WUZETEM, podczas XVII Kongresu Przemysłu i Rynku Motoryzacyjnego w Warszawie.
Samochody elektryczne tracą rozpęd? Ładowanie mniej opłacalne, niż diesel
Zdaniem szefowej WUZETEM wojna potrwa jeszcze kilka lat, stąd musimy przyjąć, że w najbliższej przyszłości elektomobilność nie będzie tak rosła jak do tej pory.
– Mamy problemy z dostępem do energii, a jej ceny są wysokie. Stąd opłacalność produkcji samochodów elektrycznych jest dyskusyjna. Do tego dostępność do chipów i akumulatorów jest bardzo mocno ograniczona – zauważyła. – Przejście w roku 2035 na samochody wyłącznie elektryczne nie jest możliwe również dlatego, że kraje europejskie nie posiadają infrastruktury ładowania, która zaspokoiłaby w energię tyle milionów pojazdów. Trzeba też brać pod uwagę, że mogą być blackouty. W tej chwili naładowanie samochodu elektrycznego jest mniej opłacalne niż zatankowanie chociażby diesla– wskazała.
Silnik Diesla właśnie dostaje drugie życie
Czyli nadchodzi odrodzenie silnika Diesla? – Jednostki wysokoprężne wrócą do łask. Biorąc pod uwagę skok sprzedażowy jeśli chodzi chociażby o wtryski i rozpylacze do diesla to renesans już następuje i już przepraszamy się z silnikiem Diesla – oceniła Anna Ścieszko-Osińska.