20 maja 2010 r., czwartkowe przedpołudnie. Przedstawiciele Forda (większościowi udziałowcy Volvo Cars od 1999 r.) siadają do wspólnego stołu z reprezentantami koncernu Zhejiang Geely. W ruch idą długopisy. Każda ze stron składa podpisy na umowie kupna-sprzedaży szwedzkiego producenta samochodów. Kwota transakcji: 1,5 mld dolarów. Do tej pory należy do niej tytuł „największego zakupu Chińczyków na globalnym rynku motoryzacyjnym”.

Reklama

Kto jest uważnym obserwatorem wydarzeń w tej branży wie, jak świat przyjął tę wiadomość. Miłośnicy Volvo załamywali ręce, a analitycy wróżyli, że to małżeństwo skończy się równie szybko i boleśnie, jak związek Saaba z Holendrami, Hindusami i Chińczykami – hucznym rozwodem i upadkiem szwedzkiej ikony. Ale stało się zupełnie odwrotnie.
Przede wszystkim szefostwo Geely zachowało się bardzo racjonalnie. Nie chciało od razu przenosić całej produkcji do siebie (jak było w przypadku Saaba czy brytyjskiego Rovera) i ograniczać kosztów, licząc że zakup szybko się zwróci. Szczerze mówiąc, Chińczycy zachowywali się tak, jakby w ogóle chcieli ukryć fakt, że nabyli jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek świata. Żadnych gwałtownych ruchów, wywiadów w blasku fleszy, czy nawet komentarzy. Po prostu po cichu wzięli się do pracy. I postanowili, że Volvo ma pozostać tak szwedzkie, jak to możliwe. Tylko lepsze.

Pierwsza decyzja, jaką podjęto, nie dotyczyła zwolnień, zamknięć zakładów, czy innego rodzaju oszczędności. Przeciwnie – Geely dało Szwedom kilkaset milionów euro na rozwój nowych modeli. W Goeteborgu szeroko otworzyli oczy ze zdumienia bo poprzedni właściciel marki – Ford, niechętnie inwestował. Raczej uprawiał politykę zaciskania pasa. W dodatku taką, która przynosiła rezultaty odwrotne od zamierzonych. Tylko w 2009 r. Volvo Cars było na minusie 653 mln dol., sprzedając w tym czasie 334 tys. samochodów. Innymi słowy, na jednym sprzedanym aucie traciło prawie 2000 dol.

Na rezultaty działań Chińczyków nie trzeba było długo czekać. Rozpoczęły się prace nad nowymi silnikami, skrzyniami biegów, większość modeli gruntownie odświeżano i od razu zaczęto pracować nad ich następcami – całkowicie nowymi, zbudowanymi od podstaw. Jakie są tego efekty najlepiej widać po nowym XC90, XC60, S90 i V90 – nie ma eksperta, gazety czy programu motoryzacyjnego, które nie zachwycałyby się stylistyką, wykonaniem, materiałami i technologią zawartą w tych samochodach. Pojawiły się hybrydy, ośmiobiegowe skrzynie, ekonomiczne motory o dużej mocy spełniające najsurowsze normy emisji spalin. Volvo znowu zaczęło oddychać pełną piersią i być pełnoprawnym członkiem klasy premium. A najlepiej świadczą o tym wyniki sprzedaży, która w siedem lat wzrosła o 80 proc. W 2013 z fabryk wyjechało ponad 400 tys. aut, w 2015 już ponad 500 tys., a w tym marka chce się zbliżyć do 600 tys. I z pewnością pomoże jej w tym nowe XC60, które lada chwila zadebiutuje w salonach.

Wraz ze sprzedażą poprawiły się także wyniki finansowe producenta. Gigantyczne straty zamieniły się w pokaźne zyski – już w 2013 r. firma wyszła na lekki plus, a w ubiegłym zarobiła na czysto (po opodatkowaniu) ponad 800 mln dol. I nie przestaje inwestować. W latach 2015-2016 jej dział badań i rozwoju dysponował kwotą ponad 2 mld dol., czego efektem jest m.in. właśnie nowe XC60.

Te sukcesy nieco ośmieliły Chińczyków. Kilka miesięcy temu gruchnęła wiadomość, że przenoszą produkcję modelu S90 do Chin. I znowu analitycy, fani marki i dziennikarze zaczęli mędrkować – że ucierpi na tym jakość , że to wpłynie na postrzeganie marki, że zacznie tracić klientów. Ale tak naprawdę żadna z tych rzeczy nie będzie miała miejsca. Bo Geely udowodniło przez ostatnie siedem lat, że zrobi wszystko aby Volvo pozostało szwedzkie, porządne i premium w pełnym tego słowa znaczeniu. To, że będzie produkowane w Chinach tak naprawdę tylko podkreśli jego status – na najbardziej chłonnym i perspektywicznym rynku świata od dawna swoje zakłady mają BMW, Audi i Mercedes. Decyzja o uruchomieniu produkcji S90 za Wielkim Murem jest więc tylko następstwem jednego sukcesu i krokiem w kierunku drugiego.