No i mamy klops... autostradowy. Słynni już Chińczycy, a właściwie ich brak na A2, guzdrzący się Irlandczycy na A1, wyrwy w A4. Nie lepiej na drogach ekspresowych. Jak Polska długa i szeroka niesie się wieść: setki tysięcy kibiców nie będą miały jak dojechać na mecze Euro 2012. Gazety z zapałem rysują sieć dróg, które nie powstaną, a politycy i eksperci jak mantrę powtarzają, że to po prostu kompromitacja i tragedia.

Reklama

Też zatem jak mantrę powtórzę: żadnej tragedii z Euro 2012 nie będzie, chyba że wbijemy sobie do głów, że tak po prostu być musi. Wówczas każdą wpadkę, a takie podczas tak wielkiej imprezy na pewno się zdarzą, można rozdmuchać do dowolnych rozmiarów i zakończymy Euro z poczuciem narodowej klęski. Najprawdopodobniej będzie to kontrastowało z odczuciami gości z zagranicy, którzy mają tę dziwaczną przypadłość, że oceniają Polskę dużo lepiej niż my sami. I naprawdę są duże szanse na to, że będzie im się podobała wielka piłkarska impreza rozgrywana na jednych z najnowocześniejszych i najładniejszych stadionów w Europie.

Właśnie – stadiony. Można się sporo nasłuchać o różnego rodzaju fuszerkach popełnionych podczas ich budowy albo o tym, że to najdroższe tego typu obiekty na świecie. Co do drugiego – nieprawda. Co do pierwszego – prawda, tyle że do Euro pozostało jeszcze tyle czasu, że braki zostaną usunięte. Błąd został popełniony zupełnie gdzie indziej – w zakontraktowaniu i zapowiedzeniu różnorakich imprez, które miały być przeprowadzone tuż po lub nawet przed pełnym oddaniem stadionów do użytku. Kalendarz nie zakładał żadnego luzu i to się teraz mści, bardziej zresztą PR-owsko dla osób i instytucji odpowiedzialnych za budowę tych obiektów, niż żeby sprowadzało realne zagrożenie dla organizacji piłkarskich finałów. Czy opóźnienie zakończenia inwestycji, i to inwestycji gigantycznej, jest rzeczą normalną? Oczywiście, że nie powinno do tego dojść, choć bardziej liberalni w tej kwestii są ci, którzy przeżyli poważniejszy remont mieszkania czy budowę domu. Jakoś wtedy też ciężko dotrzymać terminów. A przypomnę tylko, że obiekty na mundial w RPA zostały oddane na parę tygodni przed mistrzostwami. I nie słyszałem, żeby z tego powodu ta impreza przerodziła się w koszmar.

Wobec dróg również został popełniony błąd, podobny jak w przypadku stadionów. W warunkach niezwykle napiętego kalendarza, niesprawnych lub wręcz nieistniejących procedur oraz pustek w państwowej kasie politycy (różnych zresztą ekip) naobiecywali dużo, zbyt dużo. Przykład? Chociażby trasa ekspresowa S8 z Warszawy do Białegostoku. Skądinąd potrzebna, ale do licha, jaki może mieć związek z piłkarskimi mistrzostwami? Jeżeli chodzi o kierunek przemieszczania się kibiców, raczej byłaby to inwestycja nietrafiona. Nie ma to nic wspólnego z wymaganiami UEFA. W przypadku infrastruktury były one raczej skromne na tle naszego narodowego rozmachu. Sprowadzały się do stadionów (będą), rozbudowy lotnisk (uda się) oraz sprawnej komunikacji między stadionami i lotniskami (będzie całkiem przyzwoicie). To Polska już na własną rękę dołożyła do tego wielki infrastrukturalny skok. Paradoks polega na tym, że ten plan, choć od początku nierealny, nie był wcale taki zły. Euro stało się znakomitym pretekstem do gigantycznego wysiłku finansowego, przeprowadzenia zmian w prawie i zasadniczego usprawnienia działania takich instytucji jak Generalna Dyrekcja Dróg. Na taki pretekst można było bez skutku czekać przez lata i mieć powtórkę z końcówki poprzedniego wieku i początków obecnego, kiedy mimo szumnych zapowiedzi polityków wszelkie inwestycje szły wyjątkowo opornie.



Teraz mimo olbrzymiego przyspieszenia nie można mieć złudzeń: część z autostrad i dróg ekspresowych uwzględnionych w już zredukowanych planach na Euro nie powstanie na mistrzostwa. No i zaczyna rozbrzmiewać chór krytyków, którzy twierdzą, że setki tysięcy kibiców nie będą miały jak dojechać na mecze. Prawda jednak znów leży gdzie indziej. Po pierwsze, dlatego że drogami będzie się poruszało stosunkowo mało fanów futbolu. Szacunki m.in. spółki PL.2012 mówią, że mniej więcej jedna czwarta tych kibiców, którzy przyjadą z zagranicy do miast gospodarzy meczów. Większość gości trafi na mecze za pośrednictwem lotnisk. Ci jadący z zachodniej Europy do Poznania i Wrocławia będą mieli zresztą już gotowe autostrady. Ci jadący do Warszawy i Gdańska będą musieli zapewne przepchać się istniejącymi drogami. Będzie ich najprawdopodobniej nie kilkadziesiąt, lecz po kilkanaście tysięcy. Naprawdę dotychczasowe drogi dadzą radę. Nie będzie luksusów, ale tragedii też nie. Kibice dojadą.

Najprawdopodobniej w drugiej połowie 2012 roku Polska będzie miała układ drogowy znacznie bardziej nowoczesny od dzisiejszego, ale dziurawy. Jeszcze pół biedy z autostradami, z obowiązku podam, że najbardziej będzie brakowało południowego odcinka A1 ze Strykowa na Śląsk, A18 z Wrocławia w kierunku Berlina i A2, stosunkowo krótkiego odcinka z Warszawy do budowanej już obwodnicy Mińska Mazowieckiego i dalej do Siedlec. Natomiast dużo gorzej będzie w przypadku ekspresówek. Powstanie ich sporo i... będą dziurawe jak szwajcarski ser. Trudno mówić o jednym, całym, naprawdę długim odcinku.

Reklama

I co wtedy, gdy emocje związane z Euro miną, a okrojony program budowy dróg się skończy, co prawda z poślizgiem, ale jednak? Czy rządzący, pełni tryumfu po wygranych wyborach, powiedzą wówczas: szlus, zamykamy interes, zakręcamy kurek z pieniędzmi? A budowa tych dróg, w szczególności brakujących odcinków, po prostu się zatrzyma? I o sytuacji takiej jak dzisiaj, gdy w drogi jest zaangażowanych około 80 mld zł, można będzie tylko pomarzyć? Czy inne potrzeby publicznej kasy okażą się bardziej istotne?

To dopiero byłby niewybaczalny błąd i w pewnej części zmarnowanie tego, co zostało zrobione w kontekście Euro 2012. Infrastrukturalny skok zatrzymałby się w pół drogi, i to w sytuacji gdy zostały okiełznane procedury, przetargi są przeprowadzane coraz bardzie sprawnie (chociaż czeka nas poważna dyskusja, czy istotnie decydującym kryterium powinna być cena) i w końcu, po latach, został wdrożony system kontroli jakości. Dla finansów publicznych porzucenie lub okrojenie programu budowy dróg byłoby rzeczywiście sporą ulgą. Ale byłoby również ścięciem jednego z najważniejszych działań prorozwojowych dla Polski. Tnąc drogi, możemy równie dobrze ciąć wydatki na naukę i edukację.

Z programem infrastrukturalnym wiąże się jeszcze jeden problem. Kto to wszystko, co udało się wybudować, będzie utrzymywał? Powiedzmy, że jeszcze z autostradami problem będzie mniejszy, pieniądze się znajdą. Ale co z drogami ekspresowymi? Czy ktoś o tym pomyślał, zapewnił finansowanie? A koszt nie jest bagatelny: 200 tys. zł za kilometr ekspresówki rocznie piechotą nie chodzi.