System odcinkowego pomiaru prędkości (OPP) działa w niektórych miejscach od kilku tygodni, jednak dopiero od 19 listopada inspektorzy z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD) zaczęli wystawiać za popełnione wykroczenia wezwania do kierowców.
- Od tego dnia zarejestrowano około 200 naruszeń, na ich podstawie prowadzone są dalsze czynności wyjaśniające - poinformował nas wydział analiz CANARD. Oznacza to, że w pierwszych dniach funkcjonowania nowego systemu daje się na niego złapać średnio 40 kierowców dziennie.
Jak informują inspektorzy, system na razie mierzy prędkość w trzech lokalizacjach: na drodze krajowej nr 19 (Zwierki-Zabłudów), nr 94 (Łosiów) oraz nr 82 (Łuszczów). Do końca roku OPP będzie mierzył średnią prędkość pojazdów w 29 lokalizacjach.
Z danych, do których dotarł dziennik.pl, wynika, że OPP w sumie obejmie ponad 81 km dróg na terenie całego kraju. Najkrótszy odcinek wyznaczony do monitoringu mierzy niecałe 900 m (droga krajowa 78 - Gorzyce w Śląskiem). Najdłuższy przewidziano w biegu krajowej 61 (Kisielnica-Stawiski, Podlaskie) i tam ciągnie się przez ponad 6,2 km. Koszt budowy systemu to 9 mln zł.
Jak działa odcinkowy pomiar średniej prędkości?
Fragmenty dróg objęte odcinkowym pomiarem prędkości oznakowano podobnie jak w przypadku fotoradarów - znanym wszystkim kierowcom niebieskim znakiem D51 uzupełnionym o tabliczkę "Kontrola średniej prędkości na odcinku … km".
Na każdym z 29 odcinków dróg zainstalowano metalowe konstrukcje, a na nich kamery odczytujące numery rejestracyjne pojazdów (jeden zestaw na początku odcinka, drugi na końcu). Kiedy samochód lub motocykl opuści kontrolowany odcinek, system wyliczy jego średnią prędkość na całym dystansie na podstawie czasu przejazdu. Jeżeli trasa została pokonana zbyt szybko, kierowca zapłaci mandat. W tym przypadku także obowiązują nowe przepisy, w myśl których za przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 km/h na obszarze zabudowanym prawo jazdy odbierane jest na 3 miesiące. Nowy system zatem jest bardziej bezwzględny niż fotoradary ustawiane na masztach - chodzi o mierzenie prędkości na długich odcinkach drogi, a nie punktowo.
To dopiero początek przykręcania śruby...
Wygląda na to, że kierowcy powinni zacząć przyzwyczajać się do nowego systemu. Inspekcja już zgłosiła rządowi chęć sięgnięcia po pieniądze z unijnego rozdania na lata 2014-2020.
W połowie listopada CANARD przesłał do rządu tzw. fiszkę (ogólny zarys, na co dana instytucja chciałaby wydać fundusze europejskie). Jak usłyszeliśmy w ITD, w najbliższych latach priorytetem przy rozbudowie systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym będą tyle fotoradary wiszące na masztach, co właśnie odcinkowy pomiar prędkości.
- Fotoradarów stacjonarnych mamy już 400, wdrażanie section control (red. odcinkowego pomiaru prędkości) dopiero się zaczęło. A ten drugi system ma tę przewagę, że prędkość mierzy na całym odcinku drogi, a nie punktowo. A to wymusza na kierowcach ostrożniejszą jazdę w większym zakresie niż pojedynczy fotoradar - tłumaczy jeden z inspektorów transportu drogowego.
Sytuację mogą jednak skomplikować plany Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nowe kierownictwo resortu zapowiedziało już, że będzie dążyć do likwidacji Inspekcji Transportu Drogowego i włączenia jej w szeregi policji drogowej. Szczegóły tej fuzji wciąż nie są znane.
Nowe zasady karania. Już 43 tys. wezwań
Na razie kierowcy, którzy w listopadzie zostali złapani przez którekolwiek z urządzeń CANARD, mogą się spodziewać zdjęcia z uwiecznionym wykroczeniem i to już w pierwszej nadesłanej korespondencji. Jak przekazali nam pracownicy CANARD, od 30 października 2015 do właścicieli pojazdów wysłano już 43 tys. wezwań zawierających "dokumentację fotograficzną".
Do tej pory, jeśli adresat "pocztówki od inspekcji" koniecznie chciał zobaczyć zdjęcie z uwiecznionym przez fotoradar wykroczeniem, musiał udać się do jednej z delegatur GITD lub bezpośrednio do siedziby CANARD w Warszawie. Jak nietrudno się domyślić, tylko najbardziej zawzięci kierowcy zadawali sobie trud w postaci wycieczki do jednej z siedzib ITD. Wysyłanie zdjęć "z automatu" ma ułatwić obu stronom drogę do zakończenia procedury mandatowej.
- Wysyłając dowód w postaci zdjęcia już w pierwszej korespondencji do właścicieli pojazdów chcemy ograniczyć częste pytania typu: "jak mam wskazać osobę winną, skoro nie widzę zdjęcia?". Liczymy na to, że dzięki temu skróci się cała procedura ustalania popełniającej wykroczenie oraz że zniechęci to osoby dążące wyłącznie do tego, by przedłużać w nieskończoność korespondencję z nami - tłumaczył nam w jednej z wcześniejszych rozmów szef CANARD Marcin Flieger.