System odcinkowego pomiaru prędkości (tzw. section control, system mierzący średnią prędkość na danym odcinku drogi) co prawda już pojawił się we wszystkich 29 planowanych lokalizacjach na drogach krajowych, jednak pełne wdrożenie systemu zaliczy kolejny poślizg. Początkowo inspektorzy zapowiadali, że mandaty zaczną być wystawiane w listopadzie, potem że w grudniu ubiegłego roku. Teraz jednak uruchomienie wszystkich punktów kontroli znowu się przeciągnie.
Na chwilę obecną rejestracja naruszeń kierowców (skutkująca wezwaniami wysyłanymi do właścicieli pojazdów) odbywa się tylko w 4 miejscowościach: Łosiów (woj. opolskie), Łuszczów (woj. lubelskie), Karniewo (woj. mazowieckie) oraz na trasie Zwierki-Zabłudów (woj. podlaskie). W ciągu pierwszych trzech tygodni funkcjonowania system wyłapał 1500 kierowców przekraczających średnią prędkość.
Jednak w pozostałych 25 miejscach pojawiły się problemy. Jak ustalił dziennik.pl, zabrakło tam… prądu. Informacje te potwierdza Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD). W przypadku 25 lokalizacji trwają aktualnie prace związane z dostarczeniem energii elektrycznej, w tym w 7 wiąże się to z koniecznością wykonania przyłączy energetycznych. Należy także zaznaczyć, iż urządzenia te aktualnie nie rejestrują naruszeń przepisów ruchu drogowego - odpisał nam wydział analiz CANARD.
W nieoficjalnej rozmowie pytamy jednego z inspektorów, czy nie dało się przewidzieć wcześniej tego, że gotowe urządzenia będą potrzebowały stałego dopływu energii elektrycznej. Oczywiście, że można było przewidzieć. Ale proszę pamiętać, że nie wszystko od nas zależy. W grę wchodzi także kwestia podpisania umów z dostawcami energii, a my nie mamy wpływu na tempo ich działania - tłumaczy nasz rozmówca.
Inspekcja twierdzi też, że wbrew rozsiewanym plotkom, urządzenia nie działają na agregatach prądotwórczych. Tak więc termin rozpoczęcia wystawiania mandatów uzależniony jest w dużej mierze nie od inspektorów, lecz od sprawności działania operatorów energetycznych.
Sytuacja z systemem section control przypomina problemy, jakie rząd i firma Kapsch (operator systemu viaTOLL) mieli z instalowaniem setek bramownic na drogach do kontroli e-myta. Wiele z nich na samym początku musiało działać właśnie na agregatach prądotwórczych, które często były kradzione. W dodatku lokalizacje niektórych bramownic trzeba było zmienić, gdyż stały np. na trasach konduktów pogrzebowych.
Inna sprawa, że pod bramownice specjalnie dostosowywano prawo. Efektem decyzji podjętej przez ówczesne Ministerstwo Infrastruktury 21 marca 2011 roku było uznanie, że bramownice e-myta są instalacjami z zakresu bezpieczeństwa drogowego. Mało kto rozumiał tę decyzję, tym bardziej, że dopiero po dwóch latach bramownice pojawiły się plany wyposażenia je w urządzenia, które miały jakikolwiek związek z zapewnianiem tego bezpieczeństwa (stacje meteorologiczne).
Jak twierdzą rozmówcy DGP, głównym powodem wydania decyzji z marca 2011 r. nie było przeświadczenie o funkcjach bramownic z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego, lecz zwykły pośpiech. Terminy ustawowe goniły. E-myto musiało ruszyć. Gdyby nie to, zamiast przez pół roku bramownice byłyby stawiane przez rok i to pod warunkiem, że udałoby się możliwie szybko uzyskać zezwolenia na budowę - twierdzi nasz rozmówca.