Mity o motoryzacji. Słyszałeś je?

Wiedza o samochodach bywa przekazywana z pokolenia na pokolenie. Czasami oprócz fascynacji i pasji do samochodów starsi kierowcy przekazują swoim adeptom również… sporą dawkę bzdur. Mówi się, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. Możliwe, ale wiedzę warto aktualizować i weryfikować. Nie podważając dłużej autorytetu starszych stażem, rozprawmy się zatem z kilkoma popularnymi półprawdami, mitami i przekonaniami.

Odepnij pasy bezpieczeństwa gdy szybko jedziesz. Ten mit pokutuje

Reklama

"Jedziesz ponad 120 km/h? Odepnij pasy - wylecisz przez szybę i przeżyjesz" - wciskają młodszym do głowy niektórzy starsi kierowcy. Najczęściej powołują się przy tym na rodzinną historię o wujku, który w 1982 roku miał wypadek Maluchem i przeżył dlatego, że wyleciał przez okno po uderzeniu w drzewo. Problemów z tym rozumowaniem jest jednak kilka.

Po pierwsze, pasy bezpieczeństwa chronią kierowcę nie tylko w chwili uderzenia. Pomagają pewnie utrzymać się w fotelu kierowcy, gdy walczymy o kontrolę nad samochodem, hamujemy awaryjnie i gwałtownie omijamy przeszkodę. Po drugie, pasy przytrzymują ciało kierowców i pasażerów także w czasie serii uderzeń, np. w trakcie dachowania. Jak często zdarza się, że samochód mknie 120 lub 150 km/h i z impetem uderza w stojącą przeszkodę? Niemal zawsze podczas wypadku z dużą prędkością następuje kilka uderzeń, które stopniowo rozpraszają energię. Kolejna kwestia to działanie poduszek powietrznych. Spełniają one swoją rolę tylko wtedy, gdy mamy zapięte pasy. Bez nich stają się niebezpiecznym elementem wyposażenia, który może doprowadzić do obrażeń ciała. Kierowca bez pasów ma o wiele mniejsze szanse na przeżycie jakiegokolwiek wypadku, niezależnie od prędkości i na myśl, że niektórych trzeba o tym przekonywać, ciarki przechodzą po plecach.

Pasy warto zapinać zawsze. Najlepiej prowadzić je pod kurtką, szczególnie w odcinku biodrowym / dziennik.pl / Maciej Lubczyński
Reklama

Bez ABS-u lepiej się hamuje na śliskim? Niebezpieczna bzdura

Choć pochodzenie tego mitu łatwo wytłumaczyć i jest w nim ziarnko prawdy, jeżdżenie po publicznych drogach bez systemu ABS jest raczej kiepskim pomysłem. Niektórzy kierowcy argumentują, że ABS wydłuża drogę hamowania. W praktyce dzieje się tak jedynie wtedy, gdy mówimy o hamowaniu na lodzie czy śliskim śniegu - faktycznie, system przeciwdziałający blokowaniu kół w takich warunkach potrafi wydłużyć drogę hamowania, ale robi to kosztem zachowania sterowności. ABS istnieje przede wszystkim nie po to, by skracać drogę hamowania (choć zazwyczaj również taki jest skutek uboczny jego działania), a po to, by dawać możliwość zmiany toru jazdy i kontroli nad pojazdem nawet w czasie awaryjnego hamowania. Lepiej nie kombinować - ABS to kolejny system, który może uchronić nas od wypadku.

Świeci się kontrolka ABS? Lepiej sprawdź przyczynę, bo ten układ należy do kluczowych systemów bezpieczeństwa / dziennik.pl / Maciej Lubczyński

Lepiej wrzucić na luz niż hamować silnikiem? Zazwyczaj nie jest to prawda

Ponownie - częściowo jest to prawda, choć w praktyce lepszym pomysłem będzie toczenie się na biegu i hamowanie silnikiem. Pochodzenie mitu pamięta czasy silników, w których jazda siłą rozpędu była oszczędniejsza po wrzuceniu biegu jałowego. Jeżdżono tak samochodami, w których stosowano gaźniki, ale w praktyce wszystkie współczesne auta zasilane wtryskiem paliwa będą oszczędniejsze, jeśli umiejętnie będziemy hamować silnikiem. Korzystanie z biegu jałowego ma uzasadnienie tylko wtedy, gdy stosujemy dość zaawansowaną technikę ecodrivingu (pulse and glide), jeździmy starannie planując hamowania, a raczej w miarę możliwości ich unikając lub poruszamy się poza miastem, w warunkach niewielkiego ruchu. W większości drogowych sytuacji lepiej będzie utrzymywać auto na biegu. Ma to dodatkową korzyść w postaci mniejszego zużycia klocków i tarcz hamulcowych. Wprawne redukcje biegów, nawet w konwencjonalnie napędzanym aucie, pozwolą bardzo delikatnie obchodzić się z komponentami układu hamulcowego.

Toyota Supra - manualna skrzynia biegów / Toyota / materiały prasowe

"Niemieckie i japońskie auta są solidne, a od francuskich lepiej z daleka!" to kolejna bzdura

Takie mądrości słyszał chyba każdy. Trudno odnieść się do takiego uogólnienia, bo choć na obiegową opinię wpływa reputacja znana m.in. z testów niezawodności, wygłaszanie takich osądów jest możliwe tylko przez osoby, które nie znają się na motoryzacji. W portfolio niemieckich marek znajduje się cała masa modeli nieudanych, awaryjnych, a przez to bardzo drogich w utrzymaniu. Francuzi mają z kolei na koncie tak wtopy jak i wybitnie solidne auta. Francuskie silniki Diesla należą do wybitnie trwałych jednostek, w przeciwieństwie do niektórych silników stosowanych w autach grupy Volkswagena. Nie ma jednej, uniwersalnej reguły, którą można zastosować do całego przekroju rynku. Twierdzenie, że niemieckie i japońskie auta są dobre, a francuskie już nie, ma dokładnie tyle samo prawdy co… odwrotna hipoteza.

Do starego auta trzeba lać olej mineralny lub półsyntetyk. Ta rada ma sens tylko w jednym przypadku

Znany mit o wymianie oleju pokutuje, a niektórzy kierowcy starszych aut są święcie przekonani, że nastoletni silnik najlepiej będzie pracował, gdy zalejemy go gorszym olejem z mineralnymi dodatkami. Takie twierdzenia można włożyć między bajki - niezależnie od tego, ile lat ma samochód, warto stosować taki olej, jakiego wymaga producent. Obawa przed wypłukaniem osadów, które rzekomo "uszczelniają" jednostkę napędową to mit, który pamięta jeszcze czasy silników z dawnych lat. Opracowane w gorszym standardzie, z mniejszą precyzją, a zatem podatne na wycieki i szybkie wyeksploatowanie silniki w większości przypadków zniknęły już z dróg. Mineralny lub półsyntetyczny olej warto stosować tylko wtedy, gdy "zajeżdżamy" samochód, który i tak jest już w drodze na szrot. To jedyna sytuacja, w której takie oszczędności mają sens.

Olej silnikowy, wymiana oleju / dziennik.pl / Maciej Lubczyński