- Euro 7 zabije silnik Diesla i benzynowy? Będziesz zaskoczony
- Silnik Diesla i benzynowy kontra nowa norma Euro 7, dziś nastąpił przełom
- Zwrot akcji w Brukseli, pomysł Komisji Europejskiej do śmietnika
- Polska i Niemcy wśród państw przeciwnych Euro 7
- Norma Euro 7 zabije auta w zasięgu Kowalskiego?
Euro 7 zabije silnik Diesla i benzynowy? Będziesz zaskoczony
Silnik Diesla i benzynowy uratowane przed zaostrzonymi przepisami nowej normy Euro 7. Ministrowie UE zgodzili się wyrzucić do śmietnika restrykcje forsowane od 2022 roku przez Komisję Europejską.
W miejsce pomysłów KE przyjęto łagodniejsze rozwiązania opracowane przez Hiszpanię, która sprawuje obecnie przewodnictwo w Radzie UE. Co to oznacza dla kierowców i skąd wziął się rwetes?
Silnik Diesla i benzynowy kontra nowa norma Euro 7, dziś nastąpił przełom
Zaproponowana przez KE norma Euro 7 w pierwotnej postaci to zaostrzenie przepisów dotyczących emisji cząstek stałych, dwutlenku węgla i tlenków azotu NOx (obniżenie o 35 proc.) oraz nałożenie obowiązku monitorowania poziomu spalania przez cały okres eksploatacji auta. Limitem objęto też poziom emisji pyłów z klocków i tarcz hamulcowych. Wszystkie samochody osobowe i dostawcze z normą Euro 7 miałby spełniać jej wymagania przez 10 lat lub 200 tys. km przebiegu, czyli dwa razy dłużej niż obecnie. A to oznacza gigantyczne wydatki na opracowanie odpowiednich rozwiązań technologicznych. Efekt? Wzrost cen samochodów, kasowanie z gamy przystępnych aut jak np. Skoda Fabia czy Dacia Sandero oraz koniec silnika Diesla pod maską samochodów osobowych. Dziś w Brukseli nastąpił zwrot akcji…
Zwrot akcji w Brukseli, pomysł Komisji Europejskiej do śmietnika
Hiszpania przedstawiła tekst kompromisowy, na który przystała Rada Unii Europejskiej, czyli grupa ministrów UE. Kraje UE zgodziły się nie zmieniać istniejących warunków testów Euro 6 i limitów emisji dla samochodów osobowych i dostawczych (chociaż będą one niższe dla autobusów i pojazdów ciężkich). Zaakceptowano także nowe limity emisji cząstek stałych dla hamulców i opon.
Hiszpanie w swoim projekcie przesuwają także terminy wdrożenia przepisów. W przypadku samochodów osobowych (o masie do 3,5 t) wymogi powinny zostać spełnione w ciągu 24 miesięcy od wejścia w życie nowych przepisów, czyli w 2027 roku. Z kolei auta ciężarowe i autobusy miałoby 48 miesięcy, czyli do 2029 roku. Pierwotnie KE zakładała terminy wdrożenia na połowę 2025 r. dla samochodów osobowych i połowę 2027 r. dla ciężarówek.
– Wierzymy, że dzięki temu wnioskowi uzyskaliśmy szerokie poparcie, równowagę kosztów inwestycji producentów aut i poprawimy korzyści dla środowiska wynikające z tego rozporządzenia – powiedział Hector Gomez Hernandez, p.o. ministra przemysłu, handlu i turystyki Hiszpanii. – Europa znana jest na całym świecie z produkcji samochodów niskoemisyjnych i najwyższej jakości. Chcemy w dalszym ciągu realizować cel, jakim jest poprawa jakości powietrza – podkreślił.
Polska i Niemcy wśród państw przeciwnych Euro 7
Warto przypomnieć, że Polska znalazła się wśród niepokornej ósemki krajów przeciwnych radykalnemu zaostrzeniu przepisów przez wdrożenie normy Euro 7. Poza nami okoniem stanęły Włochy, Francja, Czechy, Rumunia, Słowacja, Bułgaria i Węgry. Poważne obiekcje co do planów UE mają również Niemcy, czyli największa gospodarka z mocno rozwiniętym przemysłem motoryzacyjnym. Koalicja nalegała na złagodzenie przepisów w związku z obawami, że proponowane limity substancji zanieczyszczających, takich jak podtlenek azotu w silnikach spalinowych, odwrócą prace rozwojowe i inwestycje od pojazdów elektrycznych. Teraz szczegóły kompromisu w tej sprawie trafią pod dyskusję w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej.
Norma Euro 7 zabije auta w zasięgu Kowalskiego?
Przedstawiciele koncernów samochodowych już wcześniej nie zostawili suchej nitki na pomysłach Brukseli. Otwarcie stwierdzili, że wdrożenie normy Euro 7, byłoby zbyt kosztowne, a korzyści dla środowiska znikome.
– Euro 7 przyniesie głębokie zmiany dla całej branży i będzie stanowić duże zagrożenie dla najtańszych aut, zarówno tych z segmentu mini, jak i samochodów miejskich, właśnie takich jak Skoda Fabia – mówił dziennik.pl Tomasz Porawski, dyrektor marki Skoda w Polsce. – Aby pokryć wyższe koszty wynikające z dostosowania do Euro 7, ich ceny mogą wzrosnąć, i to do tego stopnia, że klientów zwyczajnie nie będzie na nie stać. W konsekwencji oznacza to nieopłacalność produkcji oraz najprawdopodobniej całkowite ich wycofanie z oferty – zauważył.
Strata pieniędzy i efekt przeciwny do zamierzonego
Na bezcelowość wprowadzania nowej normy wskazywał też szef koncernu Stellantis.
– Z perspektywy branży nie potrzebujemy Euro 7, ponieważ będzie ona czerpać z zasobów, które powinniśmy wydawać na elektryfikację – powiedział Carlos Tavares, dyrektor generalny Grupy Stellantis. – Dlaczego używać ograniczonych zasobów do czegoś, na krótki okres? Branża tego nie potrzebuje, a to przynosi efekt przeciwny do zamierzonego – podkreślił. Jego zdaniem propozycje KE doprowadzą do podniesienia cen mniejszych aut, ograniczając mobilność biedniejszych gospodarstw domowych.
Samochody tylko dla bogatych, to niebezpieczna rzecz
Do uśmiercenia aut na benzynę i olej napędowy odniósł się także prezes BMW Oliver Zipse. Szef niemieckiego koncernu nie owijał w bawełnę. Jego zdaniem nieprzemyślane przejście w 100 proc. na elektromobilność sprawi, że z oferty producentów znikną auta przystępne cenowo. A to może przynieść daleko idące skutki polityczne i społeczne.
– Gdy nagle stajesz się właścicielem auta tylko dla bogatych, to super niebezpieczna rzecz – powiedział Zipse cytowany przez Automotive News Europe. – Odbierając samochody na mocy prawa, na miejscu polityków byłbym bardzo ostrożny – przestrzegł szef BMW.