Hasła typu spadek PKB o połowę czy hiperinflacja to najmniej dramatycznie brzmiące informacje napływające z Wenezueli. Zdecydowanie poważniejszy jest fakt, że 90 proc. społeczeństwa nie stać na zakup żywności, a według WHO w szpitalach jest tylko 30 proc. niezbędnych leków, co faktycznie paraliżuje ich pracę.

Reklama

Wszystko to dzieje się w kraju, w którym jeszcze kilka lat temu PKB na mieszkańca niewiele odbiegało od tego obserwowanego w Polsce, a do Wenezueli przyjeżdżali imigranci z całej Ameryki Łacińskiej w poszukiwaniu dobrze płatnej i pewnej pracy. Jeszcze bardziej zaskakująca może być informacja, że według niezależnych badań opinii publicznej przeprowadzonych pod koniec stycznia przez amerykański think tank Atlantic Council aż 30 proc. obywateli popiera reżim Nicolasa Maduro i ocenia, że dobrze wykonuje swoje obowiązki.

Ideologia wspólnego wroga

Badania Atlantic Council pokazują oczywiście, że obywatele borykają się z poważnymi problemami. 76 proc. uważa, że jakość życia pogorszyła się przez ostatni rok, 84 proc. potwierdza, że brakuje żywności, a 86 proc., że kraj cierpi na niedostatek leków. Nie wszyscy jednak obwiniają za to reżim Maduro, mimo że to on faktycznie sprawuje władzę nad całym krajem po przejęciu kilka lat temu sterów w Sądzie Najwyższym, zmarginalizowaniu kontrolowanego przez opozycję parlamentu i zainstalowaniu w sektorze wydobywczym byłych wojskowych.

Aż 81 proc. obywateli nie zgadza się na embargo na wenezuelską ropę, chociaż wprowadzenie takich sankcji spowodowałoby natychmiastowy upadek reżimu Maduro, gdyż jest to dla niego jedyne źródło dochodu. Pozwala mu nie tylko opłacać wiernych wojskowych, ale również „kupować” sobie poparcie Kuby, Boliwii czy Nikaragui, przekazując tym państwom darmową bądź sprzedawaną po preferencyjnych cenach ropę naftową.

Reklama

Maduro zbudował również propagandowe imperium, którego podstawowym przekazem jest podkreślanie istnienia wspólnego wroga, przed którym kraj musi się jednoczyć. Tym zagrożeniem są oczywiście Stany Zjednoczone i ich sojusznicy, którzy - wg propagandy Maduro - odpowiadają za fatalną sytuację bytową większości wenezuelskiego społeczeństwa.

Jak propaganda przekuwa porażkę w sukces

Wspólny wróg to jednak nie jedyna narracja Maduro. Działania propagandowe są prowadzone na niewyobrażalną skalę. Z jednej strony jest to propaganda sukcesu, która dosłownie zalewa media społecznościowe. Prorządowe organizacje, ministerstwa, a nawet porty lotnicze czy szpitale są zaangażowane w promowanie zwycięstw odnoszonych mimo przeciwności losu.

Otwarcie nowego oddziału intensywnej terapii, paczki żywnościowe dla najbiedniejszych, nowa instalacja do odsalania wody to wszystko jest dokładnie fotografowane czy nawet nagrywane poprzez drony, by robiło wrażenie na odbiorcy. Wiadomości rozsyłają instytucje i przedsiębiorstwa wierne Maduro. Tych są setki, jeśli nie tysiące, gdyż praktycznie cała gospodarka została znacjonalizowana.

Reżim sprytnie wykorzystuje wydarzenia, które normalnie powinny zostać odebrane jako porażka. Kilka dni temu z Wenezueli wycofał się z kraju jeden z wiodących na świecie producentów płatków kukurydzianych. Przy obecnych warunkach nie mógł prowadzić podstawowej działalności. Ekipa Maduro, co zresztą zostało przez niego przedstawione na Twitterze, szybko uruchomiła przejętą fabrykę i zaczęła produkować śniadaniowy przysmak. Kolejny sukces.

Propaganda przyjmuje także bardziej wyrafinowane metody działania. Reżimowa telewizja promuje jedynego liczącego się opozycyjnego kandydata, który zdecydował się wziąć udział w prezydenckich wyborach. Dlaczego? Jego uczestnictwo oczywiście legitymizuje oczekiwaną wygraną Maduro. Gdyby, cała opozycja, jak zresztą zakładał plan, zbojkotowała wybory, zbyt duża część społeczeństwa mogłaby się poczuć oszukana. Wygrać z samym sobą to przecież żaden sukces.

Złe informacje dla polskich kierowców

Zaplanowane na niedzielę wybory są jednak ważne nie tylko w kontekście zmian politycznych i układu sił w Ameryce Łacińskiej. Mają też szczególne znaczenie dla rynku ropy naftowej. Przy napiętej sytuacji na Bliskim Wschodzie spadki produkcji ropy w Wenezueli powodują szybszą redukcję globalnych zapasów i presję na wzrost cen.

Im szybciej dojdzie do zmiany reżimu w Wenezueli, tym większa szansa na zwiększenie produkcji ropy. Optymistycznie w tym kontekście wypowiadał się niedawno między innymi prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos. Nowe władze zapewniłyby prawdopodobnie powrót zagranicznych koncernów i inwestycje w wenezuelskim sektorze wydobywczym.

Z kolei utrzymanie się status quo to praktycznie gwarancja pogłębienia zapaści eksportu ropy z tego kraju, a więc i wysokich cen na polskich stacjach paliw. Niestety, biorąc pod uwagę siłę reżimu i niewystarczający opór społeczny, ten drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny.