Im bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że przy cenach oleju napędowego zobaczymy cyfrę 6, tym szybciej kierowcy podejmują decyzję o przesiadce z diesla na benzynę. Z informacji od portalu branżowego OtoMoto.pl, w którym jest niemal 370 tys. ogłoszeń motoryzacyjnych, wynika, że ostatnio wyraźnie przybyło ofert sprzedaży aut napędzanych ON. W wakacje ich udział w ofercie wynosił 49 proc., obecnie przekracza 52 proc. I idzie w górę.
Ale poszukujących takiego auta ubywa. Ze statystyk należącego do grupy Allegro portalu wynika, że tylko w ostatnim kwartale ubiegłego roku ich liczba skurczyła się o 10 proc. – Coraz mniejszy popyt w zderzeniu z rosnącą podażą wpłyną na ceny używanych diesli. W ostatnich miesiącach ubiegłego roku były jeszcze stabilne, ale w najbliższych 2, 3 miesiącach spadną. Sprzedający o tym wiedzą, stąd wysyp ofert sprzedaży pojazdów zasilanych tym paliwem – tłumaczy Marcin Świć, dyrektor serwisów motoryzacyjnych grupy Allegro.
Odwrót kierowców od modeli z silnikami wysokoprężnymi jeszcze wyraźniej widać w salonach samochodowych. Centrum Motoryzacyjne Toruńska w Warszawie, które handluje autami ośmiu marek, wylicza, że jeszcze w czerwcu ubiegłego roku udział diesli w całej sprzedaży wynosił niemal 30 proc. Tymczasem w grudniu skurczył się do niespełna 13 proc. – Gołym okiem widać, że zainteresowanie dieslami jest mniejsze. Nie tylko mniej klientów je kupuje, ale nawet rozważa taką ewentualność. Do tej pory bowiem były one droższe w zakupie, za to tańsze w eksploatacji. Teraz korzyść polegająca na niższym spalaniu została zniwelowana niemal do zera przez wysoką cenę oleju napędowego – wyjaśnia Krzysztof Kuczyński, dyrektor handlowy Centrum. Dodaje, że jeżeli ceny ON utrzymają się powyżej cen benzyny przez długie miesiące, to niebawem diesle stanowić będą margines sprzedaży. Zwłaszcza wśród klientów indywidualnych, którzy przejeżdżają najwyżej 20 – 30 tys. kilometrów rocznie.
Rzeczywiście, przy różnicy w cenie pomiędzy ON a bezołowiówką na poziomie 20 gr, inwestycja w większość aut z dieslem zwraca się dopiero po przebiegu 100 – 150 tys. kilometrów. Są jednak i takie modele, które opłaca się kupić dopiero, jeżeli zamierzamy przejechać nimi przynajmniej 200 tys. kilometrów. A takich dystansów w ciągu swojego firmowego żywota nie pokonuje nawet większość aut flotowych, użytkowanych przez handlowców.
Nie dziwi zatem, że mówić już można o renesansie silników benzynowych i dekadencji diesla. O ile jeszcze w czerwcu aż 61 proc. klientów, którzy kupili w CMT Nissana Qashqaia, wybrało wersję z dieslem, to w grudniu było ich już tylko 24 proc. Nawet w przypadku chętnie kupowanego przez floty Forda Focusa udział diesla w ciągu zaledwie pół roku zmniejszył się z 44 do 34 proc.
Pytanie, co to oznacza dla koncernów naftowych i jaki wpływ może mieć na ceny ON na stacjach. Zdaniem ekspertów to, że kierowcy zaczynają omijać diesle szerokim łukiem, na razie niczego nie zmieni. – Auta osobowe konsumują ok. 30 proc. całego oleju napędowego. Resztę zużywa transport oraz inne sektory gospodarki, a one nie mają możliwości przesiadki na benzynę – tłumaczy Urszula Cieślak z biura Reflex, zajmującego się analizą rynku paliwowego. Dodaje, że jeżeli już, to spadek zainteresowania dieslem odbije się na popycie na to paliwo dopiero w dłuższej perspektywie. – To prawda, że część osób będzie teraz próbowała sprzedać diesla, tyle że nie wszystkim się to uda. Nadal więc będą jeździli starymi samochodami i tankowali olej napędowy. Popyt na olej zacznie się zmniejszać dopiero, gdy stare diesle zaczną znikać z rynku, a w ich miejsce pojawią się nowe auta benzynowe. To jednak kwestia lat, a nie tygodni czy miesięcy – zwraca uwagę Cieślak.
Ale nawet gdyby koncerny nagle zaczęły odczuwać spadek popytu na olej napędowy, to jego cen na pewno nie obniżą. – Prędzej podniosą ceny benzyny do poziomu cen oleju – komentuje Jakub Bogucki, analityk paliwowy z firmy E-petrol. Wyjaśnia, że po podwyższeniu stawek akcyzy na diesla, opodatkowanie obu paliw jest podobne, przy czym diesel jest droższy w produkcji. Zatem jego wyższa cena na stacjach ma uzasadnienie. Podobnie jak to, że przeprosiliśmy się z autami na starą, poczciwą benzynę.
Zagrożenie jest jedno – jeżeli teraz zachłyśniemy się nimi tak bardzo jak kilka lat temu ON, to za chwilę potencjalne zyski wywęszą i rząd, i sami nafciarze. Pierwsi podniosą podatki, drudzy – swoje marże. I tak benzyna znowu będzie droższa od oleju. Oczywiście wyłącznie do chwili, kiedy diesle znowu zaczną nabierać popularności. I tak w kółko, dopóki świat nie wymyśli czegoś lepszego niż ropa.
Ceny samochodów na ropę spadną, więc właściciele chcę się ich pozbyć