Michał Hutyra: ATM to firma, która przede wszystkim zajmuje się produkcją filmową i telewizyjną. Czy macie dużą flotę?
Adam Chmielewski: Jesteśmy dużą spółką i mamy całkiem sporą flotę – ponad 100 pojazdów. Mniej więcej połowę stanowią samochody osobowe, resztę auta dostawcze, ciężarowe, autobus przerobiony na mobilną charakteryzatornię oraz trzy wozy transmisyjne wraz z wozami tzw. pomocniczymi, reżyserki. Wyposażenie jednego to kwota kilku milionów złotych. Takich aut nie da się zastąpić żadnym innym. To nie jest Hyundai i30, którego można zastąpić innym Hyundaiem i30, np. z wypożyczalni. Zbudowanie aut specjalistycznych jest na tyle kosztowne, że nie zmieniamy ich zbyt często.
Michał Hutyra: ATM to firma, która przede wszystkim zajmuje się produkcją filmową i telewizyjną. Czy macie dużą flotę?
Adam Chmielewski: Jesteśmy dużą spółką i mamy całkiem sporą flotę – ponad 100 pojazdów. Mniej więcej połowę stanowią samochody osobowe, resztę auta dostawcze, ciężarowe, autobus przerobiony na mobilną charakteryzatornię oraz trzy wozy transmisyjne wraz z wozami tzw. pomocniczymi, reżyserki. Wyposażenie jednego to kwota kilku milionów złotych. Takich aut nie da się zastąpić żadnym innym. To nie jest Hyundai i30, którego można zastąpić innym Hyundaiem i30, np. z wypożyczalni. Zbudowanie aut specjalistycznych jest na tyle kosztowne, że nie zmieniamy ich zbyt często.
Jak wygląda użytkowanie takich wozów?
Auta osobowe są przede wszystkim w użytkowaniu zarządu, managerów, osób pracujących przy produkcji seriali oraz przy produkcji telewizyjnej. Samochody użytkowe obsługują tego typu produkcje, zaopatrują naszą firmę oraz są podnajmowane wraz ze sprzętem oraz obsługą serwisową do transmisji wszelkich imprez masowych oraz telewizyjnych. Wbrew pozorom samochody specjalistyczne użytkowe nie pokonują zbyt dużych odległości, dość powiedzieć, że sprzedawany przez nas siedmioletni ciągnik siodłowy miał przebieg zaledwie 300 tys. km. W przypadku tego typu pojazdów można powiedzieć że był ledwo dotarty.
Tak różnorodna flota oznacza prawdopodobnie wielomarkowość, a to duży kłopot dla fleet managera?
Jeśli chodzi o zakup pojazdów, czynnie wspieram zarząd w tego typu działaniach. Polityka flotowa jest ustalona – wygląda to jak piramida podzielona na segmenty, w których umieszczone są dane grupy użytkowników. W danym segmencie mamy założony budżet, który możemy przeznaczyć na zakup pojazdów. Staram się służyć radą przy wyborze kolejnych modeli, podpowiadam, które są mniej awaryjne od innych, i dzięki takim działaniom minimalizuję liczbę egzotycznych marek we flocie. Można powiedzieć, że udaje mi się trafić w oczekiwania zarządu oraz pracowników, a przy okazji kupujemy akurat takie samochody, żeby ograniczyć wielomarkowość. Przed zakupem, przy wsparciu lokalnych dealerów, organizuję casting i wtedy w jednym miejscu, w jednym czasie każdy ma możliwość bezpośredniego porównania tych modeli, które znajdują się aktualnie w centrum zainteresowania. W przypadku managerów czy kierowników produkcji decyzję podejmuję zwykle ja, kierując się swoją wiedzą, doświadczeniem i wyczuciem. Tutaj decydujące znaczenie przy wyborze ma TCO, a więc koszt raty leasingowej lub najmu, przeglądy, ubezpieczenie oraz wartość rezydualna. Rynek zmienia się dziś na tyle dynamicznie, że nie zawsze model, który jest tani w zakupie, będzie tani w ostatecznym rozrachunku. I odwrotnie, auto droższe w zakupie może okazać się korzystniejsze dla finansów naszej spółki. Priorytetem przy wyborze jest też bezpieczeństwo, od tej reguły nie ma odstępstwa. Jeśli chodzi o auta użytkowe, to od lat użytkujemy Fiaty, Iveco oraz ciągniki siodłowe marki Mercedes. Te marki sprawdzają się, nie mamy z nimi kłopotów, dlatego ta współpraca jest kontynuowana.
A co autami elektrycznymi i hybrydowymi? Takie też użytkujecie?
Przymierzamy się do takiej zmiany, ale wymianę aut zaczniemy od osób najwyższego szczebla kadry zarządzającej. Na razie testujemy w firmie jeden z modeli hybrydowych i mogę powiedzieć tylko tyle, że samochód sprawdza się. Po 4 latach ocenimy, jak wyglądało zużycie paliwa, awaryjność oraz w jakim stopniu udało się ograniczyć emisję spalin. Niewykluczone więc, że w przyszłości pojawi się we flocie ATM więcej hybryd oraz auta elektryczne. Nasz prezes jest pasjonatem motoryzacji oraz nowinek technologicznych i niewykluczone, że będzie on pierwszym użytkownikiem w naszej spółce mocnego „elektryka”. Na razie cieszę się, że wyeliminowaliśmy z floty aut osobowych silniki Diesla. To nasz mały wkład w ograniczenie emisji spalin.
Czy trudno jest zarządzać flotą w Państwa firmie?
Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ja zajmuję się tym od ponad 15 lat i przez ten czas udało się wypracować pewne mechanizmy działania. Użytkownicy dzwonią do mnie zwykle wtedy, gdy sprawa jest poważna. Ponieważ większość pojazdów serwisujemy w ASO, zawsze możemy wezwać assistance i nieważne, czy problemem jest przebita opona, czy jakaś poważniejsza awaria, całodobowo możemy liczyć na wsparcie autoryzowanego serwisu danej marki. Pracownicy zawsze mogą zwrócić się do mnie lub do osób z mojego działu, jesteśmy otwarci i zawsze służymy pomocą użytkownikom lub zarządowi firmy, ale mam też tę przyjemność, że nasza firma nie oszczędza na serwisie, dlatego awarie raczej nas omijają. W szczególności dotyczy to wozów transmisyjnych, które muszą być w pełnej dyspozycji. Tego typu pojazdy muszą dotrzeć do celu na czas, a najlepiej przed czasem. Awaria nie może nas zaskoczyć, bo konsekwencje, które nam grożą, są naprawdę poważne. Właśnie dlatego nie czekamy z wymianą podzespołów do ostatniej chwili, tylko wymieniamy je przed czasem. Reżim serwisowy trochę przypomina ten znany z lotnictwa – naprawdę działamy prewencyjnie i to procentuje.
Inną sprawą jest zarządzanie czasem pracy kierowców, ale tutaj mogą oni liczyć na moje wsparcie. Jestem nie tylko kierownikiem transportu w firmie ATM, ale jestem także kierowcą, który posiada wszystkie kategorie prawa jazdy – od A do D. Tak, mogę prowadzić ciągniki siodłowe z naczepą oraz autobusy i chętnie to robię. Te umiejętności oraz doświadczenie zdobyte jako kierowca pozwala mi lepiej zarządzać zespołem ludzi oraz flotą. Potrafię realnie ocenić możliwości wydolnościowe kierowców, ryzyko, ale też potrzeby, a te są jasne: szkolić się trzeba i to niezależnie od praktyki w zawodzie lub stażu kierowcy. Nie ma możliwości, żeby kierowca pracował ponad siły, zawsze jestem tym głosem rozsądku, który szuka optymalnych rozwiązań. Nie dopuszczam do sytuacji, aby cokolwiek robić kosztem bezpieczeństwa życia ludzkiego lub bezpieczeństwa sprzętu. Ten argument zawsze wygrywa.
Jeśli mówimy o bezpieczeństwie, to czy brał Pan udział w szkoleniu PZU Bezpieczna Flota?
Oczywiście i z przyjemnością. Zresztą szkoliłem się nie tylko ja, ale wszyscy, którzy mogli z tego skorzystać. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Pierwszego dnia szkolili się kierowcy obsługujący produkcję, wożący ludzi i sprzęt, a więc wszyscy, którzy poruszają się pojazdami o masie równej lub większej niż 3,5 tony. Drugiego dnia tor oraz instruktorzy zajęli się kierowcami aut osobowych, aut firmowych oraz naszym zarządem. Liczba chętnych przewyższała liczbę miejsc na szkoleniu. Takie zaangażowanie bardzo mnie cieszy, bo świadomy kierowca dużo rzadziej podejmuje ryzyko na drodze, a to ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo własne, innych oraz powierzonego sprzętu. Dotyczy to zresztą nie tylko kierowców zawodowych, ale każdego kierowcy.
Udział w szkoleniu PZU Bezpieczna Flota to Pana inicjatywa?
Nie, z taką propozycją wyszło PZU, które obsługuje od wielu lat naszą firmę. PZU doceniło to, że mamy niskie wskaźniki szkodowości w użytkowanych przez nas pojazdach oraz nasze działania prewencyjne. ATM stara się, żeby nasi kierowcy oraz pracownicy firmy w szkoleniach podobnych do tego brali udział regularnie, przynajmniej raz w roku. Uważamy, że prewencja jest ważniejsza niż wyciąganie wniosków na przyszłość już po szkodzie.
Jak wyglądało samo szkolenie i który element uważa Pan za najważniejszy?
Najpierw łyknęliśmy trochę teorii, ale wiele z poruszanych na szkoleniu zagadnień nie jest w ogóle albo w marginalny sposób poruszanych podczas kursów na prawo jazdy. Część wiedzy dotyczyła bezpieczeństwa czynnego, a więc sposobu prawidłowego prowadzenia samochodu, odpowiedniego zachowania w różnych sytuacjach drogowych. Instruktorzy (w większości kierowcy rajdowi i wyścigowi) mówili też, jak prawidłowo trzymać ręce na kierownicy, jak ustawić fotel, jak bezpiecznie przewozić różne przedmioty w aucie, opowiadali też, jak działają poszczególne systemy bezpieczeństwa w samochodach. Przekazali nam również wiedzę na temat bezpieczeństwa biernego. Oczywiście, po części teoretycznej można było tę wiedzę wypróbować w zainscenizowanych sytuacjach drogowych, w tym również na płycie poślizgowej. Szkolenie uświadamia, co to znaczy prędkość, jak zmienia się zachowanie auta, gdy przejeżdża on zakręt z prędkością większą o 2–3 km/h.
Bardzo sugestywnym zadaniem było wskazanie miejsca zatrzymania się obciążonego auta użytkowego przy różnych prędkościach. Określenie punktu zatrzymania przy niewielkiej prędkości jazdy nie było trudne. Kiedy prędkość pojazdu wzrosła o kolejne 10 km/h, okazało się, że samochód zatrzymał się kilkanaście metrów dalej, niż typowaliśmy. Wiedza zdobywana w ten sposób w świadomości zostaje na długo. Byłem wręcz zaskoczony, kiedy po kilku dniach od szkolenia spojrzałem w dane z GPS-ów naszych kierowców. Okazało się, że niemal wszyscy kierowcy zaczęli wyraźnie wolniej jeździć. Efekty, jak widać, są.
Na jaką dziedzinę podczas szkoleń kładzie Pan większy nacisk: na bezpieczeństwo czy ekonomię jazdy?
Zdecydowanie na bezpieczeństwo, bo bezpieczeństwo ciągnie za sobą ekonomię, Jeśli kierowca jedzie zgodnie z przepisami, obserwuje drogę oraz innych kierowców, stara się jechać w sposób pewny i przewidywalny, jedzie też płynniej. Płynność jazdy oznacza też ekonomię. Zresztą mogę się pochwalić, że nasi kierowcy oraz pracownicy użytkujący auta firmowe nie mieli dotąd sytuacji, które zakończyłyby się groźnym wypadkiem albo krzywdą ludzką. Jeśli dochodzi do uszkodzeń samochodów, to są to raczej stłuczki lub drobne kolizje parkingowe, częściej z winy innych kierowców.
W jaki sposób zachęciłby Pan innych fleet managerów do tego, żeby zainwestować środki finansowe firmy w szkolenia?
Uważam, że każda zainwestowana złotówka w szkolenia tego typu jak PZU Bezpieczna Flota to inwestycja w bezpieczeństwo. Jeśli fleet manager nie jest przekonany, czy warto, powinien sam przejść takie szkolenie i jestem pewien, że to rozwieje wszelkie wątpliwości. Trzeba pamiętać, że każdy pracownik jest najwyższym dobrem każdej firmy. To od pracowników i kadry zarządzającej zależą kondycja i wyniki finansowe firmy. Poza tym każdy prezes lub właściciel firmy chce mieć pewność i czyste sumienie, że zrobił wszystko, co mógł, dał dobre narzędzia, przeszkolił pracowników i bezpieczeństwo zależy już tylko od nich samych. Taki spokój warty jest każdych pieniędzy.