Inspektorat Uzbrojenia MON w marcu 2015 r. ogłosił przetarg na dostawę 118 pojazdów dalekiego rozpoznania w latach 2016-2022 - program ten otrzymał kryptonim Żmija. Do ministerstwa spłynęło osiem ofert, z czego pięć w ocenie resortu nie spełniało warunków - zostały odrzucone. Z trzech propozycji, które zostały na placu boju, Ministerstwo Obrony Narodowej wreszcie wyłoniło zwycięzcę. Za najkorzystniejszą uznano ofertę przedstawioną przez konsorcjum składające się z firmy Concept z Bielska-Białej i Polskiego Holdingu Obronnego. A samochód, który zaoferowano resortowi obrony nazywa się Wirus VI. Z dokumentacji przetargowej wynika, że 118 nowych wirusów dla polskich zwiadowców ma kosztować niecałe 91 mln zł.
Pierwszy wirus zadebiutował na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach w 2012 roku.
- Prace nad projektem prowadziliśmy na długo przed premierą. Samochód jest efektem rozmów z polskim żołnierzami wracającymi z misji - mówi dziennik.pl Tomasz Kłeczek, prezes spółki Koncept.
Podkreśla, że od tego czasu pojazd przeszedł szereg modyfikacji. W rozwoju i testach kolejnych generacji nieocenieni okazali się weterani sił specjalnych. Auto, które trafi do wojska to już czwarta wersja.
- Wirus to całkowicie nasza autorska konstrukcja. Lekka klatka bezpieczeństwa powstała ze stali chromowo-molibdenowej i została wypełniona elementami z włókien węglowych. Przy budowie skorzystaliśmy z podzespołów renomowanych producentów, dzięki temu możemy mieć gwarancję dostępności części przy produkcji i późniejszym serwisowaniu - opisuje Kłeczek.
Również elementy wyposażenia wymyślili inżynierowie bielskiej firmy. Na pokładzie przewidziano m.in. miejsce dla drona, którego można użyć do zwiadu z powietrza.
Sercem auta jest silnik Diesla o pojemności 2.5 l. W ocenie konstruktorów napęd wysokoprężny powinien zapewnić ogromny zasięg, co ma dawać istotną przewagę na polu walki.
- Wirusem można pojechać na akcję i wrócić na kołach. W odróżnieniu do pojazdów stosowanych przez inne armie - gdzie samochody zwiadowców po dotarciu na miejsce misji często są przez nich niszczone by nie dostały się w ręce wroga - wyjaśnia Kłeczek.
Opancerzenie podwozia spełnia warunki normy Stanag 1, czyli chroni załogę przed wybuchem miny przeciwpiechotnej lub granatu. Pod podłogą pracuje selektywny napęd 4x4 - całe tylne zawieszenie opracowali inżynierowie z Bielska-Białej. Na pokładzie przewidziano trzy fotele kubełkowe z szelkowymi pasami pięciopunktowymi - dla kierowcy, dowódcy oraz strzelca.
Wirus to pojazd o długości 4 m - tym wymiarem odpowiada volkswagenowi polo i jest o 25 cm krótszy od golfa. Szerokość - 2 metry. - Zwarte wymiary ułatwią manewrowanie np. w lesie. To lekki pojazd więc idealny do jazdy po mokrym czy przez grzęzawiska. Wirusem można dotrzeć dosłownie wszędzie - deklaruje przedstawiciel producenta. Auto wyposażono w opony terenowe z wkładkami typu run-flat, dlatego ma pozostać mobilne mimo przestrzelenia ogumienia. Elektryczna wyciągarka linowa pomoże w trakcie przepraw.
Bielski pojazd nadaje się do transportu kolejowego, morskiego, lotniczego na pokładzie C-130 Herkulesa. W rejon działania armii można też go dostarczyć podwieszonego pod śmigłowcem lub desantować metodą spadochronową.
Kłeczek przyznał, że do tej pory opracowanie tego pojazdu kosztowało kilka milionów złotych i to jeszcze nie koniec wydatków. Kolejne pieniądze trzeba będzie przeznaczyć na "proces wprowadzenia pojazdu do wojska" (to rodzaj homologacji auta uwzględniający normy obowiązujące w siłach zbrojnych).
Wirus IV bielskiej firmy, który ma trafić do armii powinien zadebiutować na początku września w Kielcach podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego.