Jeden z czytelników DGP wezwanie (jeszcze od straży miejskiej) otrzymał kilka miesięcy temu. Do przekroczenia prędkości doszło w Warszawie latem 2015 r. Zgodnie z danymi podanymi na formularzu miał trzy możliwości. Po pierwsze, przyznać się do prowadzenia samochodu, przyjmując mandat i punkty karne. Po drugie, wskazać osobę, która kierowała wtedy pojazdem. Trzecią możliwością była odmowa wskazania winnego, ale z jednoczesną zgodą na przyjęcie mandatu. Czytelnik pismo z poczty odebrał, ale nie odpowiedział. Twierdzi, że o sprawie zapomniał. Potem mundurowi przysyłali wezwanie, ale nie udało im się go w skuteczny sposób dostarczyć (w dokumentacji na komisariacie widział nieodebrane awizo). Wtedy policja zdecydowała się na niekonwencjonalny krok:
Kilka dni temu do moich drzwi zapukał dzielnicowy, który wręczył mi wezwanie do zgłoszenia się na komisariacie, do oficera prowadzącego sprawę - opowiada czytelnik. Ustaliliśmy wspólnie dogodną dla mnie datę i godzinę. Zgodnie ze złożonym zobowiązaniem dwa dni później stawiłem się na komisariacie i przyjąłem mandat, a kolejnego dnia opłaciłem go przelewem. Ta metoda jest bardzo skuteczna - przyznaje niechętnie nasz rozmówca.
Zapytaliśmy Inspekcję Transportu Drogowego, która zarządza m.in. siecią 400 fotoradarów na masztach czy systemami odcinkowego pomiaru prędkości, czy stosuje podobne praktyki, co policja. Jeśli właściciel pojazdu ignoruje nasze wezwania, możemy wysyłać je ponownie. Wykorzystujemy wszystkie dostępne środki prawne, żeby nawiązać kontakt i ustalić sprawcę wykroczenia. Co do zasady pracownicy inspekcji nie odwiedzali kierowców w miejscach ich zamieszkania. Zdarzały się bardzo sporadycznie sytuacje, gdy korzystaliśmy ze wsparcia policji, ale tylko po to, by np. ustalić miejsce pobytu osoby, a nie po to, by wzywać do opłaty mandatu - zarzeka się Łukasz Majchrzak z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym.
Policjanci nieoficjalnie przyznają, że zostali po prostu zawaleni dodatkową papierkową robotą. Egzekwowanie zaległych mandatów straży miejskich to operacja ogólnopolska, w którą od strony logistycznej zaangażowana jest armia funkcjonariuszy. Warszawa to tygiel, jest tu dużo przyjezdnych, więc często nasz fotoradar łapie kierowców spoza miasta. Aby skontaktować się ze sprawcą wykroczenia, uruchamiamy dzielnicowych z regionów rozsianych po całej Polsce. Część kierowców nawet wtedy próbuje się uchylać od odpowiedzialności, co dodatkowo przedłuża procedurę - opowiada nam policjant z warszawskich Bielan.
Reklama

Skąd upór policjantów? Kończą się terminy, w których stosunkowo łatwo można wyegzekwować grzywny. Jeśli ktoś popełnił wykroczenie w ruchu drogowym zarejestrowane przez fotoradar np. pod koniec grudnia ubiegłego roku, czas na ukaranie go mandatem policja ma do końca czerwca (180 dni od momentu ujawnienia wykroczenia). Do końca 2016 r. taka osoba również będzie mogła być ukarana, ale już tylko na drodze sądowej. Jeśli zostanie wszczęte postępowanie, w sumie będą dwa lata do przedawnienia sprawy (licząc od dnia ujawnienia wykroczenia). Policjanci nie palą się do ewentualnego uczestnictwa w rozprawach.

Co na to wszystko Komenda Główna Policji? Twierdzi, że policja nie zajmuje się egzekucją mandatów (od tego jest skarbówka), choć potwierdza, że policjanci dostarczają wezwania do stawiennictwa w komendzie lub rewirze dzielnicowych. Chodzi o przesłuchanie osób w związku z prowadzonymi postępowaniami w sprawach o wykroczenia w charakterze świadka lub sprawcy wykroczenia - tłumaczy mł. asp. Dawid Marciniak z KGP. Jak dodaje, zgodnie z zarządzeniem komendanta głównego dzielnicowi mogą prowadzić samodzielnie postępowania w sprawach o wykroczenia np. dotyczących kradzieży sklepowych, a także wykonywać czynności zlecone w ramach pomocy prawnej w sprawach dotyczących przestępstw.