Rząd pracuje nad rozporządzeniem dotyczącym blokad alkoholowych w pojazdach kierowców, którzy stracili prawo jazdy "po spożyciu" i mogliby je z czasem odzyskać, instalując w aucie urządzenie uniemożliwiające jazdę "pod wpływem". Jednak sami producenci tego sprzętu przyznają, że urządzenia dostępne na rynku w praktyce mogą się okazać nieskuteczne, bo można je w dość prosty sposób oszukać. Twierdzą tak przedstawiciele branży biorący udział w konsultacjach projektu rozporządzenia. "Większość blokad alkoholowych na rynku wyposażona jest w przycisk serwisowy, który umożliwia uruchomienie pojazdu bez potrzeby wykonania testu trzeźwości" – zwraca uwagę firma Alkolock24, dystrybutor tego rodzaju urządzeń.
Funkcja ta aktywowana jest za pomocą kodu i, co do zasady, przewidziana jest na sytuacje awaryjne. Nietrudno jednak sobie wyobrazić, że kierowcy poznają kody swoich urządzeń i będą w stanie je dezaktywować. Dzięki temu pojazd może zostać odblokowany na okres od jednej do nawet 360 godzin, w zależności od urządzenia. Dlatego by "zminimalizować możliwość nadużywania funkcji", firma proponuje określenie dopuszczalnego czasu dezaktywacji urządzenia do maksymalnie 72 godzin. - By skutecznie obejść zabezpieczenia, trzeba posiąść wiedzę, jaką posiadają autoryzowani serwisanci. Do tego trzeba też mieć specjalne narzędzia - tłumaczy nam Mariusz Wnukiewicz z firmy Alkolock24. Przekonuje, że kierowców do kombinowania zniechęcić powinna też cena. Jego zdaniem ceny urządzeń, które mają szansę wypełnić wymogi stawiane przez ustawodawcę, zaczynają się od 4 tys. zł, a dochodzą do 6 tys. zł.
Ktoś jednak z pewnością spróbuje alcolocka złamać. Fachowcy, patrząc na aktywność kierowców na forach internetowych, twierdzą, że może być tak jak z utajnionymi pytaniami na egzaminach na prawo jazdy. W krótkim czasie po rozpoczęciu testów w nowej formule, w 2013 r., internauci stworzyli własną, nieoficjalną bazę, którą na bieżąco uzupełniali, pomagając w ten sposób kolejnym zdającym.
Reklama
Wątpliwości mają też diagności, którzy mają sprawdzać działanie blokad na stacjach kontroli. W ocenie Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów (PISKP) jedynym skutecznym sposobem sprawdzenia, że blokada działa, jest jej przetestowanie przez... osobę będącą pod wpływem alkoholu. "Oznacza to, że albo właściciel pojazdu musi przyjechać na badanie z osobą w takim stanie, albo diagnosta powinien mieć na wyposażeniu stacji np. butelkę wódki" - stwierdza PISKP.
Przed takim argumentami urządzeń bronią producenci. Zdaniem Mariusza Wnukiewicza z Alkolock24 argumenty diagnostów są kuriozalne. - Na stacji kontroli pojazdów diagnosta poprosi kierowcę o uruchomienie silnika bez wykonania testu trzeźwości. Wtedy auto nie zadziała. Zadziałać powinien dopiero po wykonaniu takiego testu - wyjaśnia.
Wątpliwości wokół alcolocków się mnożą. Przewoźnicy drogowi boją się, że instalacja blokady pociągnie za sobą utratę gwarancji producenta na pojazdy. Przestrzegają też przed zagrożeniem w ruchu drogowym, gdy np. na skrzyżowaniu zgaśnie komuś silnik, a jego uruchomienie związane będzie z dokonaniem ponownego testu na trzeźwość.
Jak usłyszeliśmy w resorcie infrastruktury, nie wiadomo, czy uda się przyjąć rozporządzenie regulujące kwestię alcolocków jeszcze w tej kadencji Sejmu. Projekt trafił do uzgodnień międzyresortowych.