Osiemdziesiąt km/h na krajowej siódemce, zgodnie z przepisami. W pewnym momencie pęka opona, auto obija się o trzy inne i ląduje w rowie. Policja wystawia mandat, twierdząc, że nie dostosowano prędkości do warunków panujących na drodze. Mimo dobrej pogody i znakomitej widoczności – pisze do nas czytelnik.
Kolejna historia: – Jechałem mniej niż 40 km/h drogą krajową, na której była szklanka. W pewnym momencie nacisnąłem na hamulec, ale samochód nie miał przyczepności. Również usłyszałem, że nie dostosowałem prędkości do warunków na drodze. Mandat wlepiony, sprawa zamknięta – opowiada kolejny czytelnik.
Kierowcy od lat narzekają, że policyjna drogówka wiecznie upatruje przyczyn wypadków i kolizji drogowych w nadmiernej prędkości. I choć nikt nie podważa tego, że kierowcy lubią czasem wcisnąć gaz do dechy (co nie sprzyja poprawie bezpieczeństwa), to jednak powyższe przykłady wskazują, że wpisywanie wyświechtanych formułek nie zawsze ma sens, a prawdziwa przyczyna wypadku tkwi gdzie indziej.
Jak poinformowała nas Elżbieta Symon z Komendy Głównej Policji, w 2011 r. spośród 40 065 wypadków drogowych, w których byli ranni i ofiary śmiertelne, niedostosowanie prędkości do warunków na drodze stwierdzono dokładnie 9179 razy (prawie jedna czwarta wypadków). Z kolei w ubiegłym roku (stan na 4 lutego 2013 r.) wypadków było ponad 37 tys., a nadmierną prędkość odnotowano w przypadku 8543 z nich.
Reklama
Dane z KGP nie obejmują jednak zwykłych kolizji i innych zdarzeń drogowych – drobnych stłuczek, wpadnięcia do rowu itp. A to właśnie w tych przypadkach magiczna formułka chętnie stosowana przez funkcjonariuszy budzi największe wątpliwości kierowców. – "Niedostosowanie prędkości”" wpisuję w 8 na 10 tego typu przypadków – przyznaje w rozmowie z nami policjant ze stołecznej drogówki.
W efekcie jesteśmy w Europie postrzegani jako piraci drogowi, co w dużej mierze zawdzięczamy statystykom. Przykładowo, z danych Komendy Wojewódzkiej w Łodzi wynika, że w 2011 r. co czwarty kierujący, który był sprawcą wypadku, jechał za szybko.
Co ciekawe, Najwyższa Izba Kontroli, tworząc w 2011 r. otwartą listę najważniejszych przyczyn braku bezpieczeństwa na polskich drogach, wskazała zły stan techniczny jezdni (nawet na niektórych odcinkach autostrad), nieskuteczny system szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców, zły stan techniczny pojazdów oraz wadliwą organizację ruchu drogowego. Ani słowa o niedostosowaniu prędkości do warunków drogowych.
Z kolei dane Transportowego Dozoru Technicznego wskazują, że najwyższa pora przyjrzeć się funkcjonowaniu stacji kontroli pojazdów. W sumie na terenie całego kraju działa ich już ponad 4,1 tys., a przeciętnie każda z nich przeprowadza 6 badań technicznych dziennie (dane za 2011 r.). Odsetek badań technicznych z wynikiem negatywnym wyniósł zaledwie 1,88 proc.
To zaskakująco dobry wynik, który powinien świadczyć o tym, że nasze auta są w znakomitym stanie technicznym. Robi się on jednak podejrzany, gdy porównamy go z innymi krajami Unii Europejskiej. Odsetek badań z wynikiem negatywnym na Łotwie jest na poziomie 50 proc., a w Finlandii – 25 proc. Wygląda więc raczej na to, że wiele kontroli robionych jest po łebkach. Może więc problem prędkości należałoby nieco odczarować.