Polski kierowca, ustrzelony przez radar na przykład we Włoszech czy na Słowacji, dziś ma szansę na uniknięcie kary. Policje tych państw niezbyt często zwracają się do polskich mundurowych o ustalenie adresu sprawcy. Efekt? Kierowca często może liczyć na umorzenie sprawy. Jednak to ulegnie zmianie - 7 listopada tego roku wejdzie w życie znowelizowany kodeks drogowy, którego poprawkę wymusza unijna dyrektywa - czytamy w "Rzeczpospolitej".
W myśl tego rozporządzania państwa członkowskie są zobowiązane do utworzenia krajowych punktów kontaktowych, które będą udzielały informacji o właścicielu auta namierzonego przez fotoradar (przekroczenie prędkości, niezapite pasy bezpieczeństwa, rozmowę przez telefon bez zestawu głośnomówiącego).
Zasada działania nowego systemu jest prosta. - Wystarczy, że policja z któregoś państwa UE wystąpi o dane polskiego kierowcy, który np. przekroczył prędkość. Kiedy je otrzyma, wyśle wezwanie do wskazania kierowcy. Jeśli nie otrzyma odpowiedzi, ukarze mandatem właściciela - mówi "Rz" Mariusz Wasiak z Komendy Głównej Policji.
W przypadku uchylania się od zapłaty, zagraniczny sąd orzeknie wobec niego karę grzywny, której wyegzekwowaniem zajmie się polski komornik.
"Rzeczpospolita" zauważa, że nowe przepisy to nie tylko kłopot polskich kierowców, ale także... korzyść dla polskiego budżetu.
Podwładni ministra Sławomira Nowaka obliczyli, że w latach 2014-2016 polskie stacjonarne fotoradary zrobią obcokrajowcom 17,5 tys. zdjęć. Przy średnim mandacie w wysokości 300 zł daje to budżetowi dodatkowe 23 mln zł