Na rynku motoryzacyjnym zapowiada się ciekawa rozgrywka o klienta. Do skoku na rynek szykują się Fiat Auto Poland, Volkswagen oraz Opel.
– Chcemy sprzedać w tym roku 2,5 tys. więcej samochodów niż rok temu – mówi Rafał Grzanecki z Fiat Auto Poland. Tym ambitnym planom ma sprzyjać polityka centrali koncernu, który chce odzyskać pozycję, utracone w zeszłym roku udziały w rynku zarówno polskim, jak i europejskim.
– Naszą sprzedaż będą napędzać nowe modele w atrakcyjnych cenach – wyjaśnia Grzanecki. Fiat stawia przede wszystkim na Pandę, której nowa wersja wejdzie do sprzedaży jeszcze w tym półroczu. Już obecnie koncern oferuje stare modele w cenach o 5 – 6 tys. zł niższych niż w zeszłym roku.

I rabaty, i obniżki

Reklama
Mocne uderzenie w polski rynek szykuje również Volkswagen, który od tego roku – po przejęciu biznesu samochodowego od Jana Kulczyka sprzedaje bezpośrednio swoje auta. Nieoczekiwanie firma wystrzeliła od początku roku z megapromocją w ramach wyprzedaży rocznika, choć jeszcze kilka tygodni temu na placach dilerów było pusto. Jak ustalił „DGP”, było to możliwe dzięki dodatkowej partii samochodów z zeszłoroczną datą produkcji, którą udało się uzyskać od koncernu. Sprzedawcy Volkswagena dobrze wiedzą, że na wyobraźnię Polaków nic nie działa tak dobrze jak właśnie promocja. W efekcie niemal wszystkie modele można kupić nawet z 10 tys. zł rabatu. A jak zapowiadają anonimowo przedstawiciele firmy, to dopiero początek działań giganta na polskim rynku. W kolejnych miesiącach można spodziewać się także korekty cenowej na modele 2012.
Do promocji, które mają zapewnić obronę pozycji rynkowych lub nawet zwiększenia udziałów, szykują się też inne koncerny.
– Żeby utrzymać zadowalający poziom sprzedaży, zapewne wszyscy gracze na rynku będą wprowadzać coraz bardziej agresywne kampanie sprzedaży – potwierdza Przemysław Byszewski, rzecznik prasowy GM Poland.
O szczegółach zarówno on, jak i inne firmy nie chcą na razie mówić. Element zaskoczenia odgrywa w tym fachu zasadnicze znaczenie.
– Będziemy wprowadzać promocje w zależności od uwarunkowań rynkowych – mówi Dorota Pajączkowska z Peugeot Polska.



Im gorzej, tym taniej

Dla indywidualnego odbiorcy oznacza to tylko tyle, że im gorsza sytuacja na rynku, tym bardziej atrakcyjne promocje będą wprowadzać sprzedawcy.
Ale jak zaznacza Pajączkowska, horyzont promocji wyznacza rentowność działalności.
– Na pewno nie będziemy dopłacać do interesu – zastrzega przedstawicielka Peugeot Polska.
Jak mówi przedstawicielka francuskiej firmy, elementem osłabiającym plany marketingowe firm będzie natomiast kurs złotego wobec euro. Już obecny kurs na poziomie 4,5 zł za euro przy cenach na zeszłorocznym poziomie obniżył spodziewaną rentowność sprzedaży nawet o 10 proc. Większość importerów kalkulowała bowiem ceny w oparciu o kurs na poziomie 4,0 – 4,1 zł za euro. – Nie sądzimy, żeby złoty umocnił się w tym roku. Bardziej obawiamy się osłabienia polskiej waluty – mówi Dorota Pajączkowska.
Takie oczekiwanie charakterystyczne zresztą dla wielu innych importerów wprowadza spore zamieszanie. Z jednej strony logika prowadzenia biznesu wskazuje na konieczność podwyższenia cen, z drugiej strony otoczenie rynkowe wymusza odłożenie w czasie decyzji lub nawet jej zaniechanie.
– Mamy do czynienia ze swego rodzaju szachami. Kto pierwszy pęknie i podwyższy cenę, może przegrać – mówi anonimowo szef jednego z generalnych importerów.
Ten, kto pierwszy podniesie cenę aut, może odstraszyć klientów
Z czego składa się cena samochodu
Zanim auto trafi do ostatecznego odbiorcy, dodatkowe procenty doliczają pośrednicy, czyli generalny importer na dany kraj oraz poszczególni dilerzy. Stawki marż utrzymywane są w tajemnicy. Nieoficjalnie wiadomo, że marże importerów i dilerów oscylują od 5 nawet do 15 proc. Im droższe auto, tym większy narzut. To oznacza, że nawet o 30 proc. wzrasta więc cena auta po wyjeździe z fabryki. O tym, ile sama fabryka zarabia na wyprodukowaniu auta, krążą legendy. Producenci milczą w tej sprawie, zasłaniając się trudnościami w wyraźnym obliczeniu kosztów produkcji.