Zwykle wracam po piątej po południu, więc z centrum Warszawy do Mińska Mazowieckiego jest jeden korek (niedługo gotowy będzie objazd autostradowy Mińska – brawo!, ale do objazdu Mińska dojazd zostanie taki sam). Nawierzchnię zasadniczo poprawiono, ale znalazł się jakiś kretyn, który postanowił dwie rzeczy: tam, gdzie trzeba zwolnić, bo jest skręt w lewo lub przejście dla pieszych, postawiono świecące znaki, ale też zbudowano wokół nich wysokie na 20 cm wysepki z betonu. Na całym świecie robi się podobne rzeczy, ale z gumy. Nasze wysepki, a między Warszawą a Siedlcami jest ich około czterdziestu, stanowią poważne zagrożenia dla kierowców, gdyż na przykład rowerzysty lub grupy ludzi się nie ominie, a jak są oświetleni w nocy – wiadomo. Czy policja nie powinna pilnować takich decyzji? Kto pozwala na tego rodzaju samowolę, która ma skutecznie ograniczyć brawurę kierowców, ale zagraża wszystkim użytkownikom drogi? Ponadto, gdzie można i nie można, zrobiono ronda. Wiem, że to jest europejska moda i że ronda ułatwiają ruch, ale tam gdzie trzeba, a nie tam, gdzie występuje skrzyżowanie z boczną szosą, po której prawie nikt nie jeździ. W samym Mińsku są trzy nowe ronda, które spowalniają ruch o kilkanaście minut. Co policja na to? Zapewne, jak to w Polsce, nikt jej nie pytał, bo to nie jej zakres działania.
Jednak nolens volens jadę. Staram się nie jechać tuż za poprzednikiem, ale wtedy co moment ktoś mnie wyprzedza i się wpycha. Ustępuję, czasem pomacham ręką niby groźnie, a on pałką bejsbolową, więc co mam zrobić? Jeżeli tylko jest szansa, wyprzedzam, ale natychmiast za mną pojawia się chętny, co sprawia, że ledwie się mieszczę przed wyprzedzonym tirem a następnym. Co mniej więcej pięć minut ktoś wyprzedza mnie z szybkością ponad 160 km na godzinę. Szepcę w duchu: a żeby cię złapali, zarazo, ale policja stoi zawsze w tych samych miejscach, które wszyscy kierowcy znają, i tylko raz na pół roku gdzie indziej. Jeżeli uda jej się złapać, to tylko nietutejszego. Ja dostałem już, na szczęście ponad rok temu, mandat za szybką jazdę (rzeczywiście jechałem ponad 140, ale o dwunastej w nocy i było zupełnie pusto). Poza tym spokój, bo wiem, gdzie zwolnić.
Co pewien czas ktoś wyjeżdża z boku. Ponieważ raz, już z osiem lat temu, we mnie trafił, więc jestem czujny, ale nie ma siły na ryzykantów. Polska duża droga (to przecież A2) przypomina rosyjską ruletkę. Odważnych nie brakuje, tylko dlaczego nie robią tego sami ze sobą, a mnie mogliby dać spokój. Mijam wreszcie objazdem Siedlce i wyprzedzam tiry, bo porobiono co pewien czas dwa pasma, ale jest to ryzykowne, bo nie ma się pewności, czy zza zakrętu nie wypadnie samochód, który nielegalnie korzysta z pasa w przeciwną stronę. Zdarza się to nieczęsto, ale raz wystarczy w zupełności.
Otóż jako użytkownik (częsty) polskich dróg przyznaję, że ich jakość, także bocznych, polepszyła się znakomicie, ale bezpieczeństwo ani trochę. Od czego to zależy? Przecież Polacy nie są narodem samobójców i idiotów. Więc coś tu nie gra. Co? Naturalnie i jak zwykle – prawo. Może mandaty powinny być większe, ale inne kary mają prawdziwy sens. Za wysepki i inne nonsensy powinno się karać. Za wyprzedzanie na trzeciego, za jazdę 150 w zabudowanym terenie i za inne przestępcze zachowania powinno się od razu zabierać prawo jazdy. Jeżeli ktoś raz okazał się szaleńcem, to znaczy, że jest szaleńcem i trzeba go, dla jego dobra i dobra ogółu, wykluczyć ze społeczności kierowców. Zabierać prawo jazdy na rok czy dwa, a nie do następnego zdanego egzaminu. W tym przypadku represje powinny być możliwie najsurowsze, a uprawnienia rozumnej policji kolosalne.
Reklama
Drogi są lepszej jakości, ale nie stają się przez to bezpieczniejsze. Coś tu nie gra. Co? Jak zwykle prawo. Za szaleńczą jazdę powinno się tracić prawo jazdy
Reklama