Duże skrzyżowanie. Tłok, a kierowcy pchają się jeden za drugim, by jak najszybciej przejechać przez newralgiczny punkt miasta. Wśród nich kilka pojazdów nauki jazdy, które w tym samym czasie zjechały się w jedno miejsce. Początkujący kierowcy powoli zmieniają pas ruchu, nerwowo rozglądają się, przyhamowują, by zaraz ruszyć i znów przyhamować. Tłok za nimi robi się coraz większy. Takie obrazki widział chyba każdy kierowca w miastach, w których znajdują się wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego. Tam jest bowiem najwięcej uczących się jeździć i tam powstają coraz większe korki. Każdy chce znać ulice, na których będzie egzaminowany.
Problem z nadmierną liczbą pojazdów nauki jazdy zaczynają zauważać samorządy, które domagają się zmian prawa. Chcą, by główne skrzyżowania nie były zablokowane przez uczących się jeździć. Apelują w tej sprawie do ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej. Jednak resort jak na razie nie podejmuje próby uregulowania tego problemu.
Tadeusz Jarmuziewicz, wiceminister transportu, w odpowiedzi na interpelację posła Łukasza Borowiaka na temat problemów z nadmierną liczbą samochodów szkoleniowych, twierdzi, że zarządcy dróg mogą wprowadzić pewne ograniczenia w ruchu drogowym. W swojej odpowiedzi wskazuje, że jakiekolwiek ograniczenia dla aut nauki jazdy odbiją się jednak później na umiejętnościach kierowców. Twierdzi też, że każdy zarządca drogi może ustawić odpowiednie znaki drogowe ograniczające poruszanie się wskazanych pojazdów po określonych drogach lub w określonym czasie, a odpowiednie rozwiązanie organizacyjne i infrastrukturalne należy wypracować na poziomie władz samorządowych miasta lub województwa. Co do znaków jednak nie ma racji.
Dyskryminacja kursantów
– Nie ma przepisów prawnych, które regulowałyby możliwość czasowego ograniczenia ruchu dla pojazdów nauki jazdy przez zarządcę drogi – zapewnia Karolina Gałecka, rzecznik warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich. Dodaje, że takie ograniczenia w ruchu mogą istnieć dla pojazdów ciężarowych. I tak decyzją prezydenta m.st. Warszawy od 1 listopada 2006 r. w Warszawie obowiązuje zakaz poruszania się pojazdów o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 16 ton w godzinach 7 – 10 oraz 16 – 20.
Zakazy można też ustawiać np. dla dużych ciężarówek z uwagi na to, że nawierzchnia danej drogi nie jest dostosowana do przejazdu dużych ładunków. Dlatego przy drodze może stać znak zakazu jazdy pojazdami, których nacisk osi jest np. większy niż 10 ton. Można też ustawić znaki zakazujące wjazdu motocyklom (B-4), traktorom (B-6), ciężarówkom (B5) lub pojazdom osobowym (B3).
– Zarządca może ograniczyć ruch na danej drodze z różnych powodów. W takim przypadku ograniczenie dotyczy wszystkich, a nie tylko tych, którzy szkolą. Natomiast rozgraniczenie, które polegałoby na zawężeniu danego ograniczenia w ruchu wyłącznie do pojazdów nauki jazdy, byłoby dyskryminacją – uważa Wojciech Kotowski, redaktor naczelny pisma „Paragraf na Drodze”, wydawanego przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie.
Potwierdza to prof. Ryszard Stefański, ekspert od prawa karnego i ruchu drogowego z Uczelni Łazarskiego.
– Nie ma znaku, który pozwalałby ograniczyć ruch pojazdom nauki jazdy – mówi prof. Stefański.
Pod znakiem B-1, który zakazuje wjazdu na daną drogę wszystkim pojazdom, nie można też zamieścić tabliczki informującej, że znak ten dotyczy wyłącznie pojazdów nauki jazdy.
– Są tabliczki, które umieszczone pod znakiem informują, że dotyczy on np. pojazdów ciężarowych. Nie ma jednak takiej, która mówiłaby, że ustawiony znak dotyczy aut nauki jazdy – stwierdza prof. Stefański.
Eksperci zgodnie przyznają, że osoby uczące się jeździć są kierującym pojazdami, tak jak inni uczestnicy ruchu. Muszą przestrzegać tych samych zasad i nie mogą być dyskryminowani. Ponadto powinni nauczyć się jeździć także na bardziej skomplikowanych trasach.
– Instruktorzy mogą co najwyżej omijać trudniejsze skrzyżowania w godzinach szczytu, by innym ułatwić jazdę. Jest to też wskazane z uwagi na bezpieczeństwo w ruchu – uważa prof. Ryszard Stefański. Zaznacza, że w innym czasie wskazane jest jednak, aby kursant w praktyce nauczył się jeździć wszędzie – także na dużych i trudnych skrzyżowaniach, a nie tylko na bocznych i łatwiejszych uliczkach.
Więcej ośrodków
Poseł Łukasz Borowiak, który zadał pytanie ministrowi transportu, nie domagał się jednak zmian, które miałyby ograniczyć jazdę po drogach pojazdom nauki jazdy. W swojej interpelacji przedstawił problem związany z nadmierną liczbą takich pojazdów w niektórych miejscowościach. Wskazał przy tym, że w Polsce nie ma już przepisów, które nakazywałyby zdawać egzamin na prawo jazdy w lokalizacji właściwej ze względu na miejsce zameldowania kandydata na kierowcę. Dlatego osoby nawet z dużego miasta wolą zdawać egzamin w mniejszych, gdzie skrzyżowania nie są tak rozbudowane i skomplikowane, jak w dużych aglomeracjach. Tam też wykupują jazdy ćwiczebne. Z tego powodu poseł Borowiak pytał, czy resort transportu przewiduje wprowadzenie rozwiązań prawnych, które na przykład przywróciłyby rejonizację egzaminów lub zwiększyły liczbę ośrodków egzaminacyjnych.
– Moim zamiarem nie było utrudnianie jazdy kandydatom na kierowców. Chciałem zarysować problem, który dotyka np. Leszna, ale minister nie do końca odpowiedział na postawione przeze mnie pytania – mówi Łukasz Borowiak.
Władze Leszna także nie zamierzają podejmować prób ograniczania jazdy autom szkoleniowym. Chciałyby natomiast zmniejszenia zagęszczenia takich pojazdów na drogach. Tomasz Malepszy, prezydent Leszna w piśmie, jakie skierował do ministra transportu wskazuje, że jedynym rozwiązaniem jest zwiększenie liczby wojewódzkich ośrodków ruchu drogowego. W ten sposób rozrzedzą się ławice pojazdów z „L” na dachu w tych miastach, gdzie dziś takie ośrodki egzaminacyjne funkcjonują.
Ale to już było...
Pomysł, by zwiększyć liczbę ośrodków egzaminacyjnych, był już rozpatrywany przez Sejm poprzedniej kadencji. Grupa posłów proponowała, by egzaminy na prawo jazdy były przeprowadzane w mieście wojewódzkim lub – w zależności od potrzeb – w mieście na prawach powiatu albo w mieście, w którym do 31 grudnia 1998 r. funkcjonował wojewódzki ośrodek ruchu drogowego. W konsekwencji możliwe byłoby przeprowadzanie egzaminów także w miastach powiatowych.
Pomysł ten nie zyskał wówczas aprobaty rządu i Sejm go odrzucił. Rząd wskazywał, że miasta powiatowe poniosłyby koszty związane z przygotowaniem infrastruktury egzaminacyjnej. Jednym z argumentów przeciw było także to, że utworzenie nowych ośrodków spowodowałoby – z jednej strony – zmniejszenie rentowności ośrodków istniejących, z drugiej – nie zapewniłoby samodzielności finansowej ośrodkom nowo powstałym. W konsekwencji wzmogłyby się naciski na podniesienie opłat za egzamin.
Deregulacja na drogach
Tymczasem samochodów nauki jazdy może wkrótce przybyć. Tak się stanie, o ile wejdą w życie zmiany zaproponowane w tzw. ustawie deregulacyjnej. Zgodnie z propozycjami, by móc uczyć, wystarczy posiadać prawo jazdy od dwóch lat. Obecnie wymagane są trzy lata doświadczenia za kółkiem, a w przeszłości było to pięć lat.
– Zmniejszanie wymagań dla instruktorów to błąd – uważa Dariusz Mazur, właściciel Szkoły Jazdy w Chojnowie. Jego zdaniem wskazane jest podnoszenie poprzeczki, a nie jej obniżanie.
Obaw o jakość szkolenia nie ma jednak Wojciech Kotowski z pisma „Paragraf na Drodze”. Wskazuje na czekającą na wejście w życie ustawę o kierujących pojazdami.
– Jej założeniem jest podniesienie poziomu szkolenia przyszłych kierowców. Dlatego zmniejszenie wymagań co do okresu posiadania prawa jazdy nie powinno mieć wpływu na samo szkolenie – mówi Wojciech Kotowski.
Ustawa o kierujących pojazdami, która zacznie obowiązywać 19 stycznia 2013 roku, zwiększa nadzór starostów nad ośrodkami szkolenia. Wprowadza też obowiązkowe warsztaty doskonalące dla instruktorów. To jednak nie rozwiąże problemu pojazdów szkoleniowych, które jeżdżą stadami.