Pamiętacie poprzednią generację c-maxa - samochód jeździł fajnie jak na Forda przystało, ale pod względem urody nie było szału - ot samochód na czwórkę z plusem za wygląd. Może dlatego, że zaprojektowano go przed erą fordowskiego kinetic design...
Nowy c-max nie jest już kopciuszkiem, ale też nie szokuje abstrakcyjnymi kształtami - to auto przemyślane od kół po czubek dachu. Każda linia spełnia swoją funkcję - nie ma zbędnych kresek. Z przodu dominującym elementem jest pokaźny wlot powietrza, charakterystyczny dla wszystkich nowych modeli Forda. Z tyłu z kolei podłużne lampy umieszczone w słupkach zastąpiły klasyczne, duże klosze podobne do tych z mondeo.
Wnętrze? Nie ma nudy, jak okiem sięgnąć... Kokpit przypomina ten z fiesty, czyli futurystyczne wloty powietrza, oryginalna środkowa konsola z centralnie umieszczonym radioodtwarzaczem Sony i oddzielnym panelem do dwustrefowej klimatyzacji (obydwa elementy są standardem w testowej wersji titanium) plus srebrzyste wykończenie kokpitu. Fotele są twarde i dobrze wyprofilowane. Słowem nie ma się do czego przyczepić.
Przyzwyczajenia wymaga sposób sterowania komputerem z kierownicy. Mamy tu trzy oddzielne grupy przycisków do sterowania dwoma oddzielnymi małymi wyświetlaczami umieszczonymi między zegarami i nad środkową konsolą oraz radiem. Podczas pierwszych kilometrów sprawna obsługa tego systemu sprawiała nam trochę problemów, ale dziś można nas nazwać mistrzami obsługi tego układu…
Nowy c-max wygląda dynamicznie i może się podobać. Jednak w tej klasie, wygląd ustępuje pola funkcjonalności i obszerności wnętrza. W końcu mamy do czynienia z samochodami przeznaczonymi dla rodzin z dziećmi. Single raczej nie gusują w tym segmencie aut.
Nowy Ford z zewnątrz nie wydaje się zbyt pojemny. Szybkie zerknięcie do parametrów technicznych może rozczarować. 432 l pojemności bagażnika przy rozłożonych fotelach to zaledwie przeciętny wynik w tym segmencie. Z kolei 438 cm długości nie wróży zbytniej przestronności pasażerom.
W rzeczywistości jednak nie jest tak źle, jak to wynika z katalogu. Bagażnik choć nie jest największy w klasie, to wydaje się wystarczająco pojemny dla rodziny, wrażenie takie potęgują regularne kształty jego powierzchni i nisko umieszczony próg załadunkowy.
Natomiast we wnętrzu zarówno w przednim jak i w tylnym rzędzie siedzeń nie można narzekać na brak miejsca. Dodatkowo z tyłu każdy z trzech pasażerów ma do dyspozycji oddzielny i całkiem nieźle wyprofilowany fotel z osobną regulacją (a nie wspólną kanapę jak to często bywa). Zmieszczą się w nich bez marudzenia trzy dorosłe osoby. Także znajdziemy tu wystarczającą liczbę schowków i uchwytów na kubki włączając w to składane stoliki dla pasażerów tylnych siedzeń (standard w wersji titanium).
Czas na jazdę… Jedynka, dwójka, trójka… Nawet z zawiązanymi oczami i na fotelu pasażera poznasz, że to Ford z krwi i kości. Zawieszenie jest przyjemnie sprężyste. Nowy van Forda prowadzi się jeszcze lepiej niż "stary", któremu ciężko było cokolwiek zarzucić poza zbytnią twardością zawieszenia.
W nowej generacji konstruktorom udało się wypracować znacznie lepszy kompromis między precyzją prowadzenia, a komfortem resorowania. Auto sprawnie filtruje nawet te większe nierówności, a przy tym rewelacyjnie prowadzi się w szybko pokonywanych zakrętach - każdy skręt wywołuje uśmiech wielkości banana na twarzy kierowcy. Po kilku kilometrach w miejskim ruchu za kierownicą c-maxa łatwo zapomnieć, że prowadzi się minivana. Można go pomylić z typowo miejską fiestą. Zwinność z jaką ten ford porusza się po zatłoczonych arteriach miasta robi piorunujące wrażenie. Konkurencja pod tym względem zostaje daleko w tyle.
Równie dobrze podróżuje się tym autem poza miastem. 115-konny diesel 1.6 TDCi zapewnia wystarczającą dynamikę, mimo że musi poradzić sobie z ponad 1300 kg masą auta. Jest przy tym bardzo cichy. Duża w tym zasługa odpowiednio zestopniowanej 6-biegowej skrzyni manualnej. Na początku przyzwyczajenia wymaga jedynie ruszanie, bo w przypadku zbyt delikatnego obchodzenia się z pedałem gazu łatwo zdławić silnik.
Spalanie 6,5 l/100 km, jakie udało się nam uzyskać w trybie mieszanym, co prawda przewyższało dane katalogowe (4,3 l/100 km), jednak na tle konkurencji wydaje się niezłym wynikiem.
Testowany model w wersji titanium polski importer wycenił na nieco ponad 89 tys. zł. Biorąc pod uwagę fakt, że nowy c-max udanie łączy w sobie funkcjonalność minivana i frajdę z jazdy typową dla auta kompaktowego oraz bogate wyposażenie, wydaje się to nieźle skomponowaną ceną. Konkurencja ma o czym myśleć tym bardziej, że obok "krótkiego" c-maxa Ford trzyma w garażu 7-osobową, dłuższą odmianę - grand c-max. A nie od dziś wiadomo, że duży może więcej…
Przyszłość? Spokojnie - nad Wisłą samochód dopiero się rozpędza. Ale za granicą nowe vany Forda rozchodzą się jak ciepłe bułeczki - od października kiedy ruszyła oficjalna sprzedaż do dziś kierowcy w Europie kupili sobie ok. 7 tys. tych aut. Licznik bije coraz szybciej…