Impact Automotive Technologies z podwarszawskiego Pruszkowa produkuje elektryczne trójkołowce, które po czterogodzinnym ładowaniu mogą przejechać 100 km. Firma należąca do Stanisława Szadkowskiego pracuje nad kolejnym modelem. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o przeróbkę już istniejącego pojazdu na elektryczny. Nikt w IAT nie chce powiedzieć, jaki model brany jest pod uwagę. Jeżeli plan wypali, akcje firmy mogą trafić na warszawski parkiet, prawdopodobnie na rynek NewConnect. Wszystko rozstrzygnie się w pierwszym półroczu 2011 r.
Gdyby tak się stało, na giełdzie pojawiłby się pierwszy producent samochodów. Do tej pory udało się to tylko dystrybutorom i producentom części, takim jak Fota czy Groclin. Na NewConnect notowany jest wprawdzie Veno, ale na razie tylko zapowiada produkcję auta.
Mariusz Wnukiewicz, szef marketingu IAT, studzi nadzieje inwestorów. Mówi, że ewentualne wejście na warszawski parkiet zależy od wielu czynników. Przede wszystkim, choć nie przyznaje tego wprost, od popytu na pruszkowskie samochody.
Jak na razie to duża niewiadoma. W Polsce rynek aut elektrycznych dopiero raczkuje. Z danych Instytutu Samar wynika, że w zeszłym roku w naszym kraju koncerny motoryzacyjne sprzedały tylko 293 auta hybrydowe. W tym czasie do klientów trafiło 194,7 tys. samochodów z silnikami Diesla oraz 125 tys. aut na benzynę.
Zdaniem Artura Sulewskiego, eksperta Polskiego Związku Wynajmu i Leasingu Pojazdów i dyrektora handlowego LeasePlan Fleet Management, samochody elektryczne będą u nas traktowane po macoszemu do czasu wprowadzenia ulg podatkowych. Tak jak w krajach zachodnich, gdzie rynek ruszył dzięki fiskalnym bonusom.
Sporo na ten temat mogliby powiedzieć przedstawiciele IAT. Fabryka w 2010 r. wyprodukowała kilkaset samochodów, które trafiły do szwajcarskiego odbiorcy. Funkcjonują tam one pod marką SAM, a u nas znane są jako Re-Volt.
Szwajcarzy chętnie kupują ten samochód, choć kosztuje on aż 16,6 tys. euro. Za takie pieniądze można mieć już średniej klasy auto spalinowe.
Samochód elektryczny to spory wydatek. Najdroższy – sportowe cacko Tesli – zrobił furorę na amerykańskim parkiecie. Chociaż rynek dla tych aut nie jest duży, notowania akcji spółki od debiutu w czerwcu 2010 r. wzrosły prawie trzykrotnie, do 31 dol.
Tesla to dzieło Elona Muska, charyzmatycznego przedsiębiorcy z Doliny Krzemowej, który zbił fortunę na informatyce i przemyśle kosmicznym. W 2003 r. założył firmę mającą produkować samochody elektryczne. Dzieło Muska podbiło serca inwestorów, może dlatego, że dystansuje się on od tradycyjnej motoryzacji i stawia na nowoczesne technologie. – Jesteśmy firmą z Doliny Krzemowej – mówił Musk. Zapewnia, że bliżej mu do Apple'a lub Google'a niż do Forda i GM.
Od tradycyjnego pojmowania biznesu motoryzacyjnego dystansuje się również Stanisław Szadkowski, właściciel IAT. Firma koncentruje się na produkowaniu krótkich serii dla konkretnego klienta. Stanisław Szadkowski unika porównań do wielkich światowych koncernów, na pewno nie zamierza się też równać z Teslą. Choć pod względem liczby sprzedanych aut na pewno mógłby spróbować. Amerykańska firma przez ostatnie trzy lata sprzedała zaledwie tysiąc sportowych aut, tyle że w przeciwieństwie do IAT za każde zgarnęła ponad 100 tys. dol.
IAT może też śmiało licytować się na zyski. Przez siedem lat działalności Tesla nie zakończyła ani jednego kwartału na plusie i w sumie poniosła 290 mln dol. strat. Impact od 2004 r. zarabia po około 1 mln zł rocznie.
To niezły wynik. Inwestorzy, którzy lubią ryzyko, a do tego mają słabość do technologicznych nowinek, będą niecierpliwie czekać na debiut polskiej Tesli.