Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała PAP, że 5 stycznia Prokuratura Okręgowa w Warszawie przejęła do dalszego prowadzenia śledztwo Prokuratury Rejonowej w Pruszkowie dotyczące spowodowania wypadku, jak również nieudzielenia pomocy. Prokuratura zaplanowała czynności w sprawie. Zlecono przesłuchanie świadków. Uzyskana zostanie także dokumentacja medyczna, jak również powołany zostanie biegły w celu dokonania oceny obrażeń odniesionych przez pokrzywdzoną - wyjaśniła prokurator.
Wcześniej rzecznik KSP nadkom. Sylwester Marczak przekazał PAP, że cały czas prowadzone są czynności dyscyplinarne w związku ze zdarzeniem w Dawidach Bankowych. Analiza zgromadzonego materiału została przedstawiona Komendantowi Stołecznemu Policji, który wczoraj podjął decyzję o przejęciu postępowania dyscyplinarnego. Jednocześnie zdecydował o zawieszeniu dowódcy patrolu – przekazał policjant.
W ubiegły poniedziałek wieczorem funkcjonariusze z Pruszkowa otrzymali zgłoszenie dotyczące wypalania kabli. Pojechali na miejsce. Tego wypalania nie potwierdzili, natomiast było jakieś ognisko - przekazywała PAP kom. Karolina Kańka z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie.
Wypadek radiowozu
Funkcjonariusze zakończyli interwencję i zabrali do radiowozu dwie nastolatki. W pewnym momencie w miejscowości Dawidy Bankowe (woj. mazowieckie) doszło do wypadku radiowozu. Funkcjonariusz stracił panowanie nad samochodem i auto uderzyło w drzewo. Dziewczyny same zgłosiły się na pogotowie, a potem jedna z nich pojechała do szpitala. Karetka została też wezwana na miejsce wypadku.
O zdarzeniu Komendant Powiatowy Policji w Pruszkowie poinformował Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, Prokuraturę, a także Komendanta Stołecznego Policji. Stąd decyzja ze strony Komendanta Stołecznego Policji o skierowaniu na miejsce Wydziału Kontroli KSP. Po wykonaniu czynności wyjaśniających podjęto niezwłocznie decyzję o czynnościach dyscyplinarnych, bowiem nie ma żadnych wątpliwości, że w samochodzie znajdowały się osoby postronne - podkreślił wcześniej nadkomisarz Sylwester Marczak. Dodał, że dalsze decyzje w tej sprawie uzależnione są od ustaleń postępowania dyscyplinarnego i od ustaleń prokuratury w ramach prowadzonego śledztwa.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała PAP, że w ubiegłą środę zostało wszczęte śledztwo w Prokuraturze Rejonowej w Pruszkowie. Śledztwo dotyczy spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy - informowała wtedy prok. Skrzyniarz.
Relacje świadków
W sprawie wypadku radiowozu z nastolatkami koło Raszyna pojawiły się nowe fakty. Jak podaje Polsat News, świadkowie twierdzą, że zanim policjanci zabrali dziewczyny do auta, rzucali dwuznaczne żarty: "Nie tylko takie koguty możemy włączyć", czy o "przeszukaniu osobistym". Ja się chyba cieszę, że się roztrzaskaliśmy o drzewo, bo nie wiem, co oni chcieli zrobić. Nie mieli zamiaru zawracać – powiedziała nastolatka. Jak strażacy już skończyli, to przyjechał patrol policji. Jeden z policjantów - ten, który był kierowcą, starszy - poszedł na początku do strażaków, a młodszy podszedł do nas, do naszej grupki. Później dołączył też ten starszy policjant, też zaczął z nami żartować - powiedział jeden z nastolatków.
"Dawaj, wsiadaj"
Dwuznaczne były niektóre te żarty. Takie, że "nie tylko takie koguty możemy włączyć" albo teksty o trójkącie. Niby, że chodziło o trójkąt odblaskowy, czy jest w samochodzie. Albo jak pytali o narkotyki, to w stosunku do jednej z poszkodowanych dziewczyn padło o przeszukaniu osobistym - relacjonuje jeden z nastolatków. Dodał, że "po jakichś 10 minutach wsiedli do samochodu, podjechali do nas i otworzyli szyby. Starszy z policjantów, czyli kierowca, krzyknął właśnie do jednej z poszkodowanych: Dawaj, wsiadaj! Można było po rozmowie wywnioskować, że jedna z dziewczyn się spodobała policjantowi".
Wówczas poprosiła moją siostrę, żeby też wsiadała, bo sama nie chciała, stresowała się. Nie chciała siedzieć w tym radiowozie sama. No i moja siostra z nią weszła. Tam jej chłopak próbował ją jeszcze przytrzymywać, no ale dziewczyny wsiadły. Panowie spisywali jeszcze protokół z tego pożaru i jak skończyli, to odjechali z piskiem opon - opowiada brat jednej z poszkodowanych w wypadku dziewczyn. Córka zaczęła krzyczeć, że ona nie chce nigdzie jechać: Gdzie wy nas zabieracie? Nie było w ogóle żadnej rozmowy z tymi policjantami, nie odpowiadali na ich pytania. Później córka jak zobaczyła, że oni coraz większą prędkość rozwijają, zaczęła krzyczeć: Nie mamy pasów!. No i się rozbili - dodaje matka jednej z pokrzywdzonych.
"Po co te dziewczyny tam były?"
Głos zabrał brat jednej z poszkodowanych. Po co te dziewczyny tam były? Po co oni je zaprosili do środka? Jak zobaczyłem miejsce, w którym kierunku się kierowali, te krzaki... O godzinie 22 ta droga jest nieuczęszczana. To co mogli chcieć zrobić, no? Zabierają dwie młode dziewczyny z grupy znajomych, jeszcze rzucają jakieś teksty z podtekstami seksualnymi wcześniej do nich… - skomentował. Mi przychodzi tylko jedna myśl do głowy i nie chcę tego wypowiadać, bo to jest po prostu przerażające. To jest to, co moja córka powiedziała, jak już zdążyła troszkę ochłonąć: Mamuś, wiesz co – ja chyba się cieszę, że my się roztrzaskaliśmy o to drzewo, bo nie wiem, co oni chcieli zrobić. Oni nie mieli zamiaru zawracać - dodaje matka jednej z nastolatek.
Po wypadku młodsza z dziewczyn trafiła do szpitala, w którym wczoraj przeszła operację. Dowódca patrolu został zawieszony. Sprawę wyjaśnia Komenda Stołeczna Policji oraz prokuratura. Uważam, że ta sprawa jest olbrzymim sprawdzianem dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Dopuszczenie do tego, by prowadziły ją organy związane z tymi policjantami już stwarza sytuację, że traci się zaufanie do organów wymiaru sprawiedliwości - zaznacza adwokat Jacek Dubois, pełnomocnik jednej z pokrzywdzonych. Wspomniałam w pewnym momencie córce, że będzie musiała być przesłuchiwana w szpitalu, że może policja przyjedzie. Rozpłakała się, była przerażona. Powiedziała, że ona nie da rady, tak boi policji… Przerażona jest - stwierdziła matka jednej z pokrzywdzonych.