Na drogach trwa prawdziwy wyścig zbrojeń. Koalicja ministrów Jacka Rostowskiego i Sławomira Nowaka oplata kraj siecią fotoradarów, powiększa flotę nieoznakowanych radiowozów i nadaje uprawnienia do ścigania kierowców kolejnym służbom.
Jednak kierowcy nie przyglądają się temu z założonymi rękami – masowo wyposażają swoje samochody w sprzęt, który ma ich chronić przed niechcianymi zdjęciami z podróży i mandatami.
Jak w Afganistanie
W ostatnich miesiącach w sklepach wyraźnie wzrosła sprzedaż CB-radia, coraz więcej osób instaluje w smartfonach specjalne aplikacje informujące o zagrożeniach na drodze, a właściciele drogich i szybkich aut montują antyradary i jammery (dżamery) – urządzenia zakłócające pracę radarów. Podobnych używali żołnierze w Iraku i Afganistanie. Tam miały utrudniać rebeliantom zdetonowanie ładunków wybuchowych pod autami.
Rzeczywiście, od kilku miesięcy, gdy rządowe plany dotyczące fotoradarów nabrały realnych kształtów, obserwujemy zdecydowanie większe zainteresowanie naszą aplikacją - przyznaje Magdalena Zglińska z Yanosika.pl. Firma stworzyła oprogramowanie, które po zainstalowaniu w smarfonie wskazuje miejsca, gdzie stoją m.in. stacjonarne radary czy policyjne patrole. Aplikacja wykorzystuje system GPS, dzięki czemu ocenia odległość auta od najbliższego urządzenia z dokładnością do 50 m. Gdy jakiś kierowca zobaczy nowy patrol, może jednym kliknięciem w ekran dodać go do bazy i automatycznie informacja o nim pojawia się w telefonach innych kierowców korzystających z aplikacji.
A tych przybywa w tempie kilkuset dziennie. Rok temu Yanosika miało w telefonach 100 tys. użytkowników, dziś jest ich już ponad 350 tys. W ubiegły weekend został pobity nowy rekord – jednocześnie z programu korzystało ponad 30 tys. kierowców jadących samochodem – mówi Zglińska.
Delegalizacja CB-radia
Ruch w interesie obserwują również sklepy zajmujące się sprzedażą CB-radia. Miesięcznie kupuje je 70–80 tys. kierowców. Do tej pory zimą popyt na tego typu urządzenia wyraźnie spadał. Tym razem jest inaczej – tylko w grudniu sprzedaliśmy o jedną trzecią więcej radiostacji niż w listopadzie – przyznaje Marek Bury ze sklepu Antyradary.org.
Firma handluje również antyradarami. Te jednak cieszą się mniejszą popularnością, głównie ze względu na wysokie ceny. Za dobre urządzenie, które odpowiednio wcześnie wykryje nowoczesne „suszarki” czy fotoradary, trzeba zapłacić 3–4 tys. zł – mówi Bury. Dlatego na taki sprzęt decydują się głównie właściciele drogich, szybkich aut, którym np. przeszkadza antena CB na dachu i konieczność ciągłego nasłuchiwania radia. Często w komplecie z antyradarem kupują oni jammer – urządzenie, które zakłóca pracę coraz popularniejszych radarów laserowych.
Oczywiście używanie tego typu urządzeń jest – w myśl prawa – zabronione, ale fachowcy potrafią zainstalować je w aucie tak, że są całkowicie niewidoczne albo – w przypadku jammerów – wyglądają jak... czujniki parkowania. Nie znam przypadku, aby policja zarekwirowała komuś antyradar czy jammer. Nie dysponuje nawet urządzeniami służącymi do ich wykrywania – twierdzi mechanik, który profesjonalnie zajmuje się montażem takiego sprzętu.
Może zatem kolejnym krokiem ministrów Rostowskiego i Nowaka w walce o drogowe bezpieczeństwo i państwowy budżet będzie zakupienie wykrywaczy antyradarów, delegalizacja CB-radia oraz zakaz używania smartfonów?
Policja nie ma sprzętu do wykrywania antyradarów