Czarne prognozy niektórych ekspertów zaczynają się ziszczać wcześniej, niż sądzono. Od kilku lat ostrzegali oni, że europejskie sieci energetyczne i elektrownie nie są przygotowane do masowej elektryfikacji w motoryzacji. I że jednoczesne podłączenie dziesiątków tysięcy elektryków do ładowarek może zaburzyć funkcjonowanie całego systemu dostaw energii, a w skrajnych przypadkach doprowadzić do black-outów.
Niektóre kraje, w których elektryfikacja w ostatnim czasie mocno przyspieszyła, już odczuwają ten problem. Do tego stopnia, że w ubiegłym tygodniu niemieckie media znalazły ciekawy zapis w tamtejszej ustawie o energetyce. dawał on prawo elektrowniom do odłączania prądu osobom, które ładują samochody elektryczne w godzinach szczytu. I to zarówno w ogólnodostępnych ładowarkach, jak i we własnych domach.
Argumentowano, że to w trosce o „stabilność całego systemu energetycznego”. Mówiąc wprost, chodzi o to, że auta elektryczne „kradną” dużo prądu, potrzebnego zakładom przemysłowym, gospodarstwom domowym i całej gospodarce. A gospodarka jest ważniejsza, niż fakt, że ktoś musi sobie naładować samochód. Stąd pomysł, by w razie przeciążenia sieci i w momentach zwiększonego zapotrzebowania na prąd, móc odcinać od zasilania ładujące się auta.
Niemieckie ministerstwo ekonomii ostatecznie wycofało się z projektu po tym, jak zaczęły nagłaśniać go media i rozpętała się burza. – Jak to? Rząd najpierw zachęca nas do kupowania elektryków, dopłaca do ich zakupu, a potem chce odcinać je od prądu? – pytali eksperci i opinia publiczna. Politycy się ugięli pod naporem opinii publicznej, ale producenci i dostawcy energii nie mają zamiaru. Zapowiadają, że nie będą wyrażali zgody na mocniejsze przyłącza. W praktyce oznacza to, że ktoś, kto kupi elektryka, nie naładuje go szybko w domu, albo wręcz będzie musiał wybrać – albo będzie ładował auto, albo gotował na kuchence indukcyjnej.
Prędzej, czy później temat wróci jak bumerang i to ze zwielokrotnioną siłą. Bo wraz z wzrostem popytu na elektryki, sieci będą coraz bardziej obciążone. Odczuwa to już także Francja, która poważnie zastanawia się nad wprowadzeniem takiego rozwiązania. A w Wielkiej Brytanii już zaczęto je wdrażać, choć na razie brakuje doniesień o tym, żeby faktycznie odcięto prąd komuś, kto akurat ładował elektryka.
Niedobory prądu mogą się okazać kolejną przeszkodą na drodze do masowej elektryfikacji. Problem dotyczy nie tylko samochodów w pełnie elektrycznych, lecz również hybryd plug-in, bo je również trzeba podłączać do prądu. W świetle tego najsensowniejszą alternatywą wydają się klasyczne hybrydy, nie wymagające energii z gniazdka. Podczas hamowania czy zwalniania odzyskują one na tyle dużo energii kinetycznej, że po mieście i tak jeżdżą głownie na elektryce. Lexusa UX 250h testowany przez naukowców z Politechniki Poznańskiej, przez 70 proc. czasu jeździł po ulicach stolicy Wielkopolski wyłącznie na prądzie, który sam odzyskał. Do tego hybrydy nie mają ograniczonego zasięgu, jak elektryki, bo w trasie spalają benzynę. Pojadą także wtedy, gdy w gniazdu nie będzie prądu.