W żaden sposób nie uważam się za bohatera. Moja reakcja była czymś naturalnym, co powinien wykonać każdy. W momencie, gdy zobaczyłem ofiarę leżącą na drodze, przestałem myśleć, a zacząłem działać. Każdy ruch, czynność, treść pytań kierowanych do rannej, były jak zakodowane w głowie - powiedział 33-letni Krzysztof Ososiński, który ratował ofiarę głośnego listopadowego wypadku.

Reklama

Dzięki udostępnionemu przez policję nagraniu z monitoringu, które obiegło internet i telewizję, wypadek drogowy w Radlinie zobaczyła cała Polska. Po zmroku, w ulewnym deszczu dwa samochody potrąciły wówczas nastolatkę przechodzącą przez ulicę na pasach.

Najpierw na środku oznakowanego przejścia dla pieszych w dziewczynę uderzył opel. Wyrzucona w powietrze 15-latka spadła prosto pod koła jadącego z przeciwka volkswagena. Samochody prowadzili bardzo młodzi kierowcy. Pierwszy z nich zaraz po wyjściu z auta zaczął oglądać uszkodzenia karoserii; także drugi nie pomógł potrąconej nastolatce, podobnie jak kolejni świadkowie.

Reklama

W piątek Polska Grupa Górnicza poinformowała, że ranną dziewczynę ratował wówczas górnik z kopalni Marcel Krzysztof Ososiński, który jako jedyny ze świadków pospieszył na ratunek i udzielił fachowej pomocy. Górnik z żoną wracali samochodem do domu. Jadąc w jednym z kolejnych aut kierowca nie widział samego wypadku, ale zrozumiał, że trzeba interweniować - ofiara leżała nieruchomo na asfalcie, a świadkowie przyglądali się jej z odległości. Nikt nie podszedł, nie pomógł; niektórzy wyciągnęli telefony komórkowe i nagrywali scenę.

Jak relacjonował pan Krzysztof, na początku z poszkodowaną nie było kontaktu. Ratownik ocucił ją; po chwili odzyskała przytomność. Sprawdziłem, czy reaguje na bodźce, czy ma zachowane czucie w kończynach, wykluczyłem uraz kręgosłupa i wtedy ułożyłem ją w pozycji bezpiecznej na boku, ocierałem gazą krew z twarzy. Starałem się cały czas rozmawiać z ranną, uspokajałem, pocieszałem ją i podtrzymywałem kontakt werbalny, by nie utraciła świadomości - powiedział ratownik.

Reklama

Gdy pogotowie ratunkowe było już w drodze, przytomna już Emilia podała panu Krzysztofowi numer telefonu do domu. Zawiadomił rodzinę, że córka jest ranna. Nie przerywając udzielania pomocy poinstruowałem też gapiów w pobliżu, żeby zabezpieczyli miejsce wypadku, bo samochody przejeżdżały tuż za plecami jakby nic się nie stało – zapamiętał. Następnie przekazał ranną w ręce ratowników medycznych, opisał wykonane czynności i wstępne rozpoznanie obrażeń.

15-letnia Emilia opuściła już specjalistyczny szpital w Katowicach, dokąd pogotowie przewiozło ją z poważnymi obrażeniami, w ciężkim stanie. Pacjentka wraz z rodzicami podziękowała ratownikowi za wszystko, co zrobił feralnego wieczoru w listopadzie, aby ratować jej zdrowie i życie.

Marcin Maciejczyk, dyrektor ds. pracowniczych Ruchu Marcel i Rydułtowy (część kopalni zespolonej ROW) postanowił nagrodzić Krzysztofa Ososińskiego finansowo. Po spotkaniu z pracownikiem wyraził też zgodę, aby Krzysztof mógł zrealizować inne swoje plany – z pomocą PGG rozpocznie zaoczne studia wyższe na Politechnice Śląskiej w Gliwicach - poinformował rzecznik Polskiej Grupy Górniczej Tomasz Głogowski.

33-letni Krzysztof Ososiński - syn ratownika górniczego - o pracę w kopalni zabiegał 10 lat. Wiosną zeszłego roku rozpoczął staż w kopalni Marcel. Jako technik elektryk z doświadczeniem operatora obrabiarek cyfrowych trafił do oddziału elektrycznego ds. obiektów podstawowych i ruchu powierzchni. Krótko przed listopadowym wypadkiem znalazł się w półfinale organizowanego co roku przez PGG konkursu "Pracuję bezpiecznie". Przygotowując się do eliminacji rozwiązał setki testów o zasadach BHP i udzielaniu pierwszej pomocy. W pracy przeszedł też odpowiedni kurs.

Przedstawiciele PGG oceniają, że zaprezentowana przez górnika postawa wymaga nagrodzenia i promowania. To nie pierwszy podobny przypadek z udziałem pracowników PGG. We wrześniu 2017 r. dwaj inżynierowie górniczy z połączonej obecnie z kopalnią Marcel kopalni Rydułtowy, podczas weekendowej wycieczki do Pragi, wyłowili z Wełtawy tonącego czeskiego aktora Jana Trziszkę. Udało im się przywrócić mężczyźnie oddech i krążenie; aktor zmarł jednak kilka dni później w szpitalu.