Na wschodzie i południu Europy jeździmy tak, by nie dać powodu tamtejszej policji do zatrzymania auta do kontroli (choć czasem wystarczającym powodem jest samo posiadanie obcej rejestracji). Z kolei na zachodzie i północy odstrasza głównie wysokość kar i skuteczność organów ścigania w ich egzekwowaniu.
Na miejscu
– Najczęściej narzekamy w Polsce na dotkliwe kary za przekraczanie prędkości, tymczasem to szarżując na drogach Francji, Niemiec, Austrii, Hiszpanii czy Szwajcarii, możemy stracić na mandatach prawdziwy majątek – mówi Bartłomiej Morzycki ze Stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego.
– W tej ostatniej grożą szczególnie poważne kary za przekraczanie prędkości: od 200 do 2000 zł przy przekroczeniu o 5 do 30 km/h, zależnie od typu drogi. Przy większych przekroczeniach sprawa trafia do sądu, który może wymierzyć grzywnę od 17 tys. do 140 tys. zł, a nawet orzec karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 3 lat – dodaje ekspert, który zaznacza, że nie tylko przekroczenie prędkości może słono kosztować.
Na przykład w Portugalii pojazd nieprawidłowo zaparkowany na trasie w nocy to koszt do 1250 euro. Nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu w Szwecji grozi grzywną w wysokości 375 euro. Z kolei w Grecji za przejazd na czerwonym świetle zapłacimy nawet 700 euro.
– Warto także pamiętać, że nawet jeśli znamy lokalny język, za granicą nie ma zwyczaju negocjowania wysokości kary – przestrzega Morzycki.
Tak samo jak cudzoziemcy w naszym kraju, tak Polacy łamiący przepisy za granicą muszą opłacić mandat na miejscu. Dlatego warto mieć przy sobie więcej gotówki. Co prawda w niektórych krajach (np. w Austrii) funkcjonariusze są wyposażeni w mobilne terminale do obsługi kart płatniczych albo mogą na poczet mandatu skonfiskować jakiś wartościowy przedmiot (tablet, aparat fotograficzny czy nawigację satelitarną), to w wielu krajach brak gotówki może grozić zatrzymaniem auta na policyjnym parkingu.
Z dostawą do domu
To, że podczas wakacyjnych wojaży ani razu nie mieliśmy nieprzyjemności obcowania z zagraniczną drogówką, nie oznacza jednak, że wracając do domu można odetchnąć z ulgą. Mandat za przekroczenie prędkości, rozmawianie podczas jazdy przez komórkę czy jazdę na czerwonym świetle może zostać przesłany także z innego kraju. Co prawda do polskiego systemu prawnego ciągle nie zostały wprowadzone wymogi wynikające z unijnej dyrektywy cross border enforcement (UE 2011/82), umożliwiające automatyczną wymianę informacji o kierowcach pomiędzy krajami, nie znaczy to jednak, że już teraz nie jest to możliwe.
Służby innych państw na mocy konwencji wiedeńskiej o ruchu drogowym mogą wystąpić do polskiej policji o dane właściciela pojazdu. Ta na podstawie danych z Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców (CEPiK) przesyła wezwanie do zapłaty właścicielowi auta. W praktyce jednak procedury są kosztowne, długotrwałe i mało efektywne, dlatego służby nie wszystkich państw decydują się na ściganie zagranicznych turystów. Najlepiej radzą sobie z takimi sprawami Austriacy i Holendrzy. Kierowcy łamiący przepisy w tych krajach na pewno nie pozostaną bezkarni. Podobnie skrupulatne są służby niemieckie.
Jednak już w listopadzie 2013 r. zacznie obowiązywać znowelizowany kodeks drogowy, implementujący przepisy dyrektywy cross border enforcement. Powstaną krajowe punkty kontaktowe, których zadaniem będzie przekazywanie i pozyskiwanie informacji o kierowcach przekraczających prędkość, jeżdżących bez pasów, ignorujących sygnalizację świetlną czy jadących na podwójnym gazie. Tymi danymi wymieniać się będą wszystkie kraje UE, z wyjątkiem Danii i Irlandii.