Trudno o bardziej energetyczny samochód. Z4 pręży muskuły przy każdej okazji, przechwalając się - patrzcie, jaki jestem wspaniały i silny. Rzeczywiście coś w tym jest, bo karoseria sprawia wrażenie ciągle nabrzmiałej. Niebieska rzeźba w stu procentach oddaje wielki potencjał rzędowej szóstki, tylko model M ma bardziej wystrzałowy charakter.

Ścieżka dźwiękowa 3-litrowego motoru to materiał na platynową płytę. Powinni przestać montować radio, bo szkoda tracić słuch na czcze gadanie, kiedy pod maską mamy mechanicznego wirtuoza z Bawarii. Szczęście, że ogniste 265 koni trzyma w cuglach elektronika (m.in. kontrola stabilności toru jazdy DSC), inaczej nawet niechcący Z4 zarzucałoby zgrabnym tyłem. Chociaż to miłe wrażenie…

Jak zwykle w przypadku BMW - to samochód do jeżdżenia, a nie do wożenia. Perfekcjonista, każdy kolejny kilometr utwierdza o słuszności wyboru. Maestria, jeśli chodzi o zawieszenie, układ kierowniczy i skrzynię biegów. Kupując Z4, nie pożałujecie żadnej złotówki, a potrzeba ich dużo.

Jak przystało na rasowe coupe, kierowca siedzi zaledwie kilka centymetrów od ziemi i bardzo blisko tylnej osi. To wymaga przyzwyczajenia, ale - zapewniam - adaptacja nie trwa zbyt długo. Zwłaszcza że jasna skóra, minimalistyczny styl kabiny, plus gadżety pokładowe, wciągają jak zaklęte. Cóż z tego, że jest ciasno - tak ma być i już…





Reklama