Nie stanie się to od razu, autorzy projektu przewidzieli okresy przejściowe. Fotoradary stacjonarne mają być nieodpłatnie przekazane przez strażników w ręce Inspekcji Transportu Drogowego po upływie 18 miesięcy od dnia wejścia w życie ustawy. Urządzenia mobilne mają trafić w ręce policji już po trzech miesiącach. Również nieodpłatnie.
Samorządowcy są zbulwersowani takim postawieniem sprawy. Ustawodawca nie może nieodpłatnie przejąć majątku gminy. To nic innego jak upaństwowienie majątku samorządowego. Jeśli rząd zamierza to zrobić, powinien wpierw wypłacić nam odszkodowanie – nie kryje zdenerwowania Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica uznawanej za "królową" fotoradarowych gmin. Kobylnica ma dziś sześć fotoradarów stacjonarnych, które kosztowały gminę ok. 1,4 mln zł. W 2013 r. dzięki nim do budżetu gminy wpłynęło 6 mln zł (to 15 proc. dochodów gminy), a w rekordowym 2010 r. – nawet 8 mln zł.
Kulińskiemu wtóruje wójt Człuchowa Adam Marciniak. Propozycje PO to jest bezprawie. Strażnicy gminni, przynajmniej moi, przyczynili się do spadku liczby wypadków w gminie. Piraci drogowi i ludzie, którzy piastują eksponowane stanowiska, prowadzą dziś nagonkę na strażników – irytuje się wójt. Również zapowiada, że po dobroci gminnych urządzeń nie odda. Człuchów wydał ponad milion złotych na fotoradary używane przez strażników. – Obecnie jest pięć fotoradarów stacjonarnych, każdy wart ok. 200 tys. zł. Do tego dochodzi jeden mobilny fotoradar – wylicza wójt. Gmina pozyskuje z nałożonych grzywien 7 mln zł, ale jak zapewnia Adam Marciniak, z tego 4 mln zł musi wydać na usługi pocztowe, zatrudnienie pracowników administracyjnych, serwisowanie sprzętu, usługi prawne.
Reklama
Samorządowcy mają wątpliwości, czy inspekcja ma wystarczającą liczbę pracowników, by być w stanie obsłużyć praktycznie dwukrotnie większą liczbę fotoradarów niż obecnie. A taki właśnie byłby efekt przejęcia fotoradarów gminnych. – W samym powiecie człuchowskim inspekcja musiałaby zatrudnić ok. 30 osób, by obsłużyć wszystkie sprawy - twierdzi Marciniak.
Pytany przez nas konstytucjonalista dr Ryszard Piotrowski uważa, że jeśli pieniędzy na kupno fotoradarów nie dał samorządom budżet, to powinny one mieć możliwość ich odzyskania. – Byłbym ostrożnym zwolennikiem uzupełnienia przepisów lub stworzenia podstawy do rekompensowania samorządowi kosztu zabranego sprzętu – mówi ekspert.
Samorządowców irytuje także to, że przejęcie (zwłaszcza nieodpłatne) fotoradarów może oznaczać de facto likwidację większości z nich. Jak pisaliśmy w kwietniu 2014 r., inspektorzy obawiają się, że nawet 80 proc. takich urządzeń może być za starych lub niekompatybilnych z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym GITD. Oznaczałoby to, że przejęte urządzenia byłyby bezużyteczne. GITD nie chce komentować sprawy na tym etapie.

Wyścig z czasem

Tymczasem Platforma musi przyspieszyć z projektem nowelizacji prawa o ruchu drogowym, by zdążyć z jego uchwaleniem do końca kadencji. Zostało najwyżej dziewięć miesięcy. Dlatego wczoraj posłowie PO zaczęli zbierać podpisy pod projektem. Do końca tygodnia ma zostać złożony u marszałka Sejmu. Platforma rusza z projektem ustawy po ponad rocznych pracach. Politycy tłumaczą, że trwały one tak długo, bo projekt był konsultowany z resortami rozwoju regionalnego i sprawiedliwości. Największe kontrowersje i przyhamowanie tempa prac powodowała propozycja administracyjnego trybu karania za zdjęcia z fotoradarów. Dopiero ostatnio projekt otrzymał zielone światło ze wszystkich resortów. Jak deklarują politycy PO, celem jest zwiększenie bezpieczeństwa na drogach i wymuszenie stawiania fotoradarów w miejscach, gdzie faktycznie jest niebezpiecznie.
Dlatego projekt przewiduje, że stacjonarne fotoradary mają być stawiane na najwyżej 40 miesięcy. Decyzja o lokalizacji lub jej przedłużenie ma zależeć od analizy stanu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Będzie wymagała pozytywnych opinii od komendanta wojewódzkiego policji i wojewódzkiej rady bezpieczeństwa ruchu drogowego. Dopiero na tej podstawie na wniosek szefa Głównej Inspekcji Transportu Drogowego zgody na postawienie fotoradaru ma udzielać minister transportu.

Mandaty zależne od koniunktury

Nowy system karania spowoduje, że mandaty będą z roku na rok rosły. Projekt określa ich wysokość jako procent przeciętnego wynagrodzenia. Na przykład za przekroczenie prędkości od 11 do 20 km/h kara ma wynosić 3 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a za 41–50 km/h – już 14 proc. Na podstawie tego przepisu minister odpowiedzialny za transport będzie w lutym każdym roku ogłaszał nowe stawki mandatów w złotych (w lutym GUS podaje informację o średniej płacy w poprzednim roku). Na pocieszenie dla kierowców utrzymana zostaje zasada, że przekroczenie prędkości do 10 km/h ponad ograniczenie nie spowoduje kary.
Projekt daje też możliwość uniknięcia kary. Stanie się tak, jeśli samochód, którym dokonano wykroczenia, został użyty wbrew woli właściciela, jeśli w grę wchodzić będzie pojazd uprzywilejowany albo jeśli krótko przed rejestracją wykroczenia auto sprzedano by innemu właścicielowi. Ostatnia możliwość: jeśli właściciel udowodni, że wykroczenie popełnił w stanie wyższej konieczności.
Z kolei by było mniej kłopotów ze ściganiem sprawców, rozbudowana ma być Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK). Będą mogły się tam znaleźć dane nie tylko właściciela, czyli np. firmy, lecz także np. jej konkretnej jednostki organizacyjnej.