Gumę złapaliśmy za Krakowem - wyjaśnia Jarosław Gowin w rozmowie z TVN24. - Przejechaliśmy z prędkością 50 kilometrów na godzinę około 20 kilometrów. Naprawdę wszystko było pod kontrolą. Nie mam żadnego powodu, żeby bronić swoich oficerów BOR, poza faktem, że są to ludzie, którzy zachowują się niezwykle profesjonalnie - podkreślał wicepremier.

Reklama

Decyzji o kontynuowaniu jazdy nie podjąłem ani ja, ani kierowca. On skontaktował się ze swoim przełożonym, który zgodnie z procedurą wydał mu polecenie, żeby dojechać do najbliższej stacji benzynowej. To wszystko działo się na autostradzie, więc gdybyśmy się na niej zatrzymali, ryzyko byłoby nieporównanie większe niż poruszanie się z prędkością 50 kilometrów na godzinę - zaznacza Jarosław Gowin.

Podobna sytuacja miała miejsce niemal rok temu, w marcu 2016 roku, kiedy opona strzeliła w limuzynie wiozącej prezydenta Andrzeja Dudę. Prezydent wyszedł z całego zdarzenia bez szwanku, choć nagranie tego incydentu wyglądało bardzo dramatycznie. "Rzeczpospolita" pisze, że tydzień temu opona pękła również w limuzynie, którą jechał wicepremier i minister nauki, na szczęście jednak limuzyna nie wypadła z drogi. Zdaniem gazety doszło wówczas do naruszenia zasad bezpieczeństwa, ponieważ według instrukcji BOR kierowca nie powinien kontynuować jazdy z przebitą oponą, mimo że jej konstrukcja (typu run-flat) na to pozwala. A według informacji "Rzeczpospolitej" limuzyna zatrzymała się dopiero po prawie 100 kilometrach.

Z artykułu "Rzeczpospolitej" prawdziwy jest tylko fakt, że rzeczywiście jakiś czas temu złapaliśmy gumę. Nie było natomiast żadnego zagrożenia. Oficerowie zachowali się w sposób całkowicie profesjonalny. Przejechaliśmy do najbliższej stacji benzynowej - wyjaśniał wicepremier Gowin w TVN24.

dziennik.pl
dziennik.pl
dziennik.pl