Tiry rozjeżdżają lokalne trasy, by nie płacić e-myta. Ciężarówki stały się utrapieniem dla urlopowiczów i samorządowców - informuje "Rzeczpospolita". "To co się dzieje na drogach, przechodzi ludzkie pojęcie, ciężarówki jadą jedna za drugą, nie da się ich wyprzedzić ani przeczekać" - żali się Katarzyna Bojarska ze Śląska, która na urlop nad morze jechała samochodem dwa razy dłużej niż przed rokiem.
1 lipca zmieniły się zasady korzystania z autostrad, ekspresówek i wydzielonych odcinków dróg krajowych przez pojazdy pow. 3,5 t. Dotychczasowe winiety czasowe zastąpiło e-myto, czyli elektroniczny system poboru opłat. Średnia stawka za kilometr takich dróg to 35 gr. Dla wielu przewoźników to za dużo. "1 lipca wszystkie moje samochody, 18 ciężarówek, zjechały z autostrad na bezpłatne drogi krajowe. Według mojej wiedzy podobnie postąpiła większość polskich przewoźników" - mówi otwarcie Artur Judkowiak, przedsiębiorca transportowy z Wielkopolski.
Wprowadzenie e-myta zbiegło się z początkiem wakacji. Letnie wyjazdy zmieniły się w koszmar. Cierpią także małe miejscowości, które nie mają obwodnic, a przez które przejeżdżają sznury ciężarówek. Samorządowcy radzą sobie jak mogą, głównie stawianiem znaków zakazu wjazdu pojazdów powyżej określonego tonażu.
Zarządcy autostrad twierdzą, że zjawisko omijania ich dróg jest chwilowe. Część kierowców wątpi w rychły powrót ciężarówek na autostrady, a część wieszczy zwiększanie się liczby płatnych tras. Ministerstwo Infrastruktury nie wyklucza właśnie tej drugiej opcji.