Nieoficjalnie mówi się, że zmiany w przepisach, mające na celu karanie za poruszanie się po drogach najwyższej klasy bez zachowania bezpiecznego odstępu od poprzedzającego pojazdu, mogą zacząć obowiązywać już w przyszłym roku. Przedstawiciele Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (KRBRD), działającej przy Ministerstwie Infrastruktury, twierdzą, że prace postępują.
Jak słyszymy, działania te związane są z przyjętym w kwietniu br. programem realizacyjnym na lata 2018–2019. To zestaw zadań, które mają na celu poprawę bezpieczeństwa drogowego w Polsce. Jedno z nich dotyczy właśnie „wprowadzenia obowiązku zachowania odpowiednich odstępów między pojazdami na drogach szybkiego ruchu”.
Jesteśmy w trakcie realizacji. Na tym etapie dokonywany jest przegląd obowiązujących regulacji prawnych dotyczących tej tematyki m.in. w krajach członkowskich Unii Europejskiej – potwierdza nam sekretariat KRBRD. Jak dodaje, wynikiem tych analiz będą „wnioski i rekomendacje końcowe, które posłużą jako wskazówki do wprowadzenia zmian w przepisach proponowanych przez Ministerstwo Infrastruktury”. Na razie nie wiadomo, kiedy należy spodziewać się nowelizacji przepisów.
Reklama
To dobry kierunek. Tyle że bez skutecznej egzekucji nowych przepisów może się okazać, że w praktyce będą one martwe. W większości krajów europejskich kwestia odległości między pojazdami jest uregulowana, ale wszędzie pojawia się problem z jej egzekucją. Brakuje bowiem specjalistycznego sprzętu, który mierzyłby odstępy pomiędzy autami i nagrywał sytuację na drodze – mówi dr Michał Beim, ekspert ds. transportu z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Na rynku są już dostępne np. laserowe mierniki prędkości (nasza policja ma ich już kilkaset), które są w stanie zmierzyć odstęp od poprzedzającego auta. Mandatu trudno się jednak spodziewać. Regulacje odnoszą się tylko do sytuacji w tunelu o długości powyżej 500 m w terenie niezabudowanym, gdzie odstępy między samochodami nie mogą być mniejsze niż 50–80 m (w zależności od masy pojazdu). Nieprzestrzeganie ich grozi grzywną w wysokości 100 zł. Tymczasem w Niemczech i we Francji należy zachować odstęp wynoszący tyle metrów, ile wynosi połowa dopuszczalnej prędkości. Kary za nieprzestrzeganie to odpowiednio: 75 i 200 euro.
Powodem planowanych zmian są zjawiska, z jakimi mamy do czynienia na poszczególnych rodzajach dróg w Polsce. Z danych, jakie uzyskaliśmy od policji, wynika, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2018 r. na autostradach doszło do 193 wypadków, w których zginęły 22 osoby. Z kolei na ekspresówkach takich zdarzeń było 152, a ofiar śmiertelnych – 18. Na razie trudno powiedzieć, czy zostanie pobity niechlubny rekord, bo dane nie uwzględniają chociażby miesięcy wakacyjnych, a to wtedy wielu Polaków korzysta z szybkich tras, by pojechać nad morze czy w góry.
Niemniej dotychczasowy trend jest niepokojący. Zarówno na autostradach, jak i na ekspresówkach od 2011 r. regularnie wzrasta liczba niebezpiecznych zdarzeń. Jeszcze siedem lat temu na tych dwóch rodzajach tras łącznie doszło do 368 wypadków, skutkujących 64 ofiarami śmiertelnymi. Rok temu wypadków było już 845, a śmierć poniosło w nich 120 osób.
Oczywiście na drogach niższej kategorii takich zdarzeń jest nieporównywalnie więcej, jednak tam trend jest malejący. Przykład? Drogi dwukierunkowe, jednojezdniowe. Jeszcze w 2011 r. doszło tam do 33,2 tys. wypadków (3740 ofiar). W zeszłym roku ta liczba spadła do 26,1 tys. (i 2448 ofiar).
Trzeba wyraźnie podkreślić – autostrady czy ekspresówki to wciąż najbardziej bezpieczne kategorie dróg. Fakt, że dochodzi tam coraz częściej do wypadków, wynika z prostej przyczyny, że ruch stopniowo przenosi się właśnie na te trasy. Polacy słusznie wychodzą z założenia, że podróż autostradą jest dużo bardziej komfortowa niż biegnącą w pobliżu trasą krajową lub wojewódzką.
Problem jednak w tym, jak z nich korzystają. – Nasze autostrady były projektowane pod maksymalną dozwoloną prędkość 130 km/h, a w 2011 r. limit ten podniesiono do 140 km/h. Brakuje też skutecznej egzekucji prawa na takich trasach, np. nieoznakowanych fotoradarów, które w Niemczech czy Włoszech są normą. Przy takiej polityce kierowcy nie mają poczucia praworządności na drogach. Autostrada dziś kojarzy się wręcz z tym, że pozwolić sobie tam można na dużo więcej niż na drogach krajowych niższej kategorii – ocenia dr Michał Beim.
W publicznych dyskusjach pojawiają się pomysły, by przejazd drogą szybkiego ruchu stał się obowiązkowym elementem szkolenia w ramach kursu na prawo jazdy. Na to jednak na razie nie ma szans. Dlaczego?
Dostępność autostrad i dróg ekspresowych w wielu rejonach naszego kraju jest jeszcze ograniczona – mówi Jakub Dąbrowski z biura prasowego Ministerstwa Infrastruktury. A to oznacza, że nie każdy kursant miałby możliwość przećwiczenia takiej jazdy.
Dąbrowski wskazuje też, że w resorcie planowane jest podjęcie „szerokiej akcji edukacyjnej wśród kierowców na temat zachowania się na autostradzie i drodze ekspresowej”. Nie ma natomiast planów, by zmienić limity prędkości na tych rodzajach dróg.

Brakuje sprzętu, który mierzyłby odstępy pomiędzy autami