27-letni Andre H. został zatrzymany już w miniony piątek. Podczas przesłuchania przyznał się do podpalenia 67 pojazdów. Wbrew wcześniejszym spekulacjom, nie jest on jednak lewicowym ekstremistą, a jego działania nie miały politycznego podłoża. Mężczyzna zeznał, że kierowała nim frustracja z powodu braku pracy i pieniędzy.
"Jego motywem była swego rodzaju socjalna zawiść" - ocenił szef berlińskiej policji kryminalnej Christian Steiof. Dlatego sprawca podpalał głównie droższe marki samochodów, jak mercedes czy BMW.
Na trop podpalacza policja wpadła 23 sierpnia, analizując nagrania z kamer monitoringu w metrze i autobusach w pobliżu miejsc, gdzie dochodziło do podpaleń. Zarejestrowany przez kamery mężczyzna został zidentyfikowany i był pod obserwacją policyjną. Analiza danych z jego telefonu komórkowego wykazała, że często przebywał w pobliżu miejsc, gdzie dochodziło do podpaleń samochodów.
W zeszły piątek bezrobotny lakiernik został wezwany na przesłuchanie, gdzie przyznał się do winy, choć policjanci nie mieli wielu mocnych dowodów przeciwko niemu.
Mężczyźnie grozi kara więzienia od roku do 15 lat. W dwóch przypadkach podpalenia miały miejsce w pobliżu domów mieszkalnych, dlatego podejrzany odpowie również za narażenie życia ludzi na niebezpieczeństwo.
Zatrzymanie podejrzanego to sukces policji, która przez wiele minionych tygodni była bezradna wobec grasujących co noc w Berlinie podpalaczy samochodów. Tylko w tym roku w stolicy Niemiec ogień zniszczył całkowicie bądź częściowo ok. 550 pojazdów. Podpalenia nasiliły się latem. Po raz pierwszy auta płonęły w dotychczas spokojnych, zachodnich dzielnicach miasta.
Według policji niektóre podpalenia to forma politycznego protestu lewackich aktywistów przeciwko kapitalizmowi i gentryfikacji uboższych dzielnic miasta. Często są to jednak akty zwykłego wandalizmu. Policjanci zastrzegają, że zatrzymany w piątek podejrzany to zapewne jeden z wielu sprawców podpaleń aut w Berlinie.