Fatalne wieści z Rosji dla branży motoryzacyjnej. Sprzedaż samochodów na tamtejszym rynku dramatycznie spada. – W związku z nadchodzącą recesją w 2015 r. sprzedaż samochodów osobowych i lekkich ciężarowych w Rosji obniży się aż o jedną czwartą, do poziomu 1,89 mln sztuk – alarmuje Jörg Schreiber z Association of European Businesses (AEB), stowarzyszenia europejskich firm działających w Rosji.
Gdyby te przewidywania się sprawdziły, sprzedaż spadłaby o 600 tys. aut. A i tak opinia AEB jest uważana za „bardzo optymistyczną”, jak sądzi choćby Suzuki Motors. Koichi Takakura, szef japońskiej firmy na Rosję, prognozuje wyniki sprzedaży w tym kraju w 2015 r. na 1,5–1,7 mln sztuk. Z kolei Philippe Saillard, szef Nissana w Rosji, twierdzi, że prognoza jest nieznacznie wyższa od oczekiwań koncernu.
Tak czy inaczej zapowiada się kolejna odsłona motoryzacyjnej zapaści w kraju do niedawno uważanego za prawdziwe auto-eldorado. Z danych AEB wynika, że w zeszłym roku Rosjanie kupili o ponad 10 proc. mniej nowych samochodów niż rok wcześniej. Z dziesiątki najchętniej kupowanych marek siedem zanotowało spadki sprzedaży. Najwięcej stracił Chevrolet, który sprzedał o 30 proc. mniej samochodów niż przed rokiem. Poprawę zanotowały tylko trzy japońskie marki: Mitsubishi, Toyota oraz Nissan. Temu ostatniemu udało się zwiększyć sprzedaż aż o 10,7 proc.
Rosjanie wciąż najczęściej kupują rodzime łady. Choć w zeszłym roku nabyli ich o prawie 70 tys. mniej niż rok wcześniej, ta marka wciąż jest numerem jeden i ma ponad 15-proc. udział w rynku (rok wcześniej 16,4 proc.). Na kolejnych miejscach znalazły się: Kia (awans z trzeciej pozycji), Renault (spadek z drugiej), Hyundai (utrzymał się na czwartym miejscu) oraz Nissan (skok z miejsca ósmego).
Reklama
Na sprzedaży cieniem położył się przede wszystkim spadek wartości rubla wobec innych walut. W zeszłym roku notowania rosyjskiego pieniądza osłabiły się względem euro i dolara o 40 proc. Ekonomiści są zgodni, że dla rosyjskiej gospodarki był to najtrudniejszy rok od 1998 r. Jednak prognozy na ten rok nie są wcale lepsze. W związku z osłabieniem notowań rosyjskiej waluty narodowy bank podwyższa bowiem stopy procentowe, a to dla branży motoryzacyjnej jest równie tragiczne, jak niepewność poziomu wymiany waluty.
Reklama
Schreiber nie wyklucza nawet, że w reakcji na to, co się dzieje w Rosji, kolejne koncerny motoryzacyjne zaczną wycofywać ze sprzedaży niektóre modele. Taką decyzję podjął już Seat. Kontrolowana przez Volkswagena hiszpańska marka zdecydowała o całkowitym wstrzymaniu handlu na rosyjskim rynku. Coraz trudniejsza sytuacja na rynku motoryzacyjnym dała się we znaki także fabrykom. Już jesienią zaczęły stawać zakłady zlokalizowane na terenie Federacji Rosyjskiej.
We wrześniu wstrzymano produkcję w zakładach Volkswagena w Kałudze, a firma zapowiedziała zwolnienia. Z pracą musiała się także rozstać część zatrudnionych w rosyjskiej fabryce Peugeot-Citroën-Mitsubishi. W nowym roku – po raz kolejny zresztą – stanęły taśmy montażowe w podpetersburskich zakładach produkujących fordy. Od jakiegoś czasu mówi się także o tym, że z produkcji samochodów w Rosji miałby zrezygnować koncern GM. Amerykański koncern nie komentuje jednak tej sprawy.
Spadek sprzedaży nowych aut w Rosji byłby jeszcze większy, gdyby nie końcówka roku. – W listopadzie, a zwłaszcza w grudniu, klienci spodziewając się wzrostu cen w nowym roku, rzucili się wprost do salonów – wyjaśnia Jörg Schreiber. W listopadzie sprzedaż nakręcał też prosty mechanizm: gdy waluta traci na wartości, kupuj co popadnie. W Rosji na potęgę więc handlowano także autami. Do czasu, gdy koncerny uświadomiły sobie, że sprzedaż auta przy galopującym kursie rubla przynosi im równie dużo strat, co zysków kupującemu.
W pogoni za rentownością firmy motoryzacyjne zaczęły więc podwyższać ceny. Na początku grudnia Volkswagen podniósł ceny większości swoich modeli, m.in. golfa, beetle’a, tourana, tiguana, phaetona oraz passata. Kto będzie następny? Pytane przez nas o to koncerny motoryzacyjne odmówiły udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. Nieoficjalnie jednak niemal wszyscy przyznają, że sytuacja jest dynamiczna, a dzisiejsze deklaracje jutro mogą się okazać płonne.