"Mam kilka paliwożernych aut i pomyślałem, że warto kupić samochód do jazdy po mieście" - mówi DZIENNIKOWI Maciej Piąsta, pasjonat motoryzacji. Po długich poszukiwaniach sprowadził Peugeota 106 z silnikiem elektrycznym. Auto może jechać z prędkością 100 km/h, ma zasięg nawet do 90 km, a naładowanie akumulatorów trwa pięć godzin. "W miejscu, gdzie samochody mają wlew paliwa, u mnie jest gniazdko elektryczne" - tłumaczy. Auto na prąd to miesięczny wydatek ok. 200 zł, wcześniej benzyna kosztowała go 1500 zł.
Oszczędność to nie jedyna zaleta aut na prąd. Są też bardzo ciche i nie emitują spalin. Nie oznacza to, że silniki elektryczne są całkiem przyjazne dla środowiska, bo w Polsce prąd jest wytwarzany przez elektrownie węglowe, które produkują i pyły, i dwutlenek węgla.
Jednak do tej pory auta elektryczne zarezerwowane były tylko dla zapaleńców, którym chciało się sprowadzić auto z zagranicy, a potem walczyć z biurokracją, bo w dowodzie rejestracyjnym jest rubryka „pojemność”, a nie ma rubryki „samochód na prąd”.
Teraz pojawiła się szansa na zmianę, bo auta elektryczne mają trafić do masowej sprzedaży w Polsce. "Dla mnie najlepsze hasło reklamowe to litr benzyny po 6 zł" - mówi DZIENNIKOWI Stanisław Pamuła, łódzki biznesmen, który zdecydował się na sprowadzenie do Polski amerykańskich, choć składanych w Chinach, samochodów Volt+. Za kilkanaście dni w Łodzi będzie można oglądać pierwszy pojazd tego typu, a większa partia aut ma trafić do Polski we wrześniu. Za 21,5 tys. zł będzie można kupić dwuosobowy samochód, który może jeździć z prędkością 50 km/h i na jednym naładowaniu akumulatorów przejedzie 130 km. Dostępne będą też wersje dla czterech osób za niecałe 30 tys. zł. Wszystkie z europejską homologacją, aby nie było kłopotów z rejestracją oraz dwuletnią gwarancją. Chęć kupna takich aut wyraziło już 400 osób.