Decyzje o otwarciu bramek podjęto w tym roku 25 razy, na czas od pół godziny do trzech. W ubiegłym roku opłat od kierowców nie pobierano przez całe weekendy i kosztowało to ponad 40 mln zł.
Wyliczenia DGP są szacunkowe, gdyż spółki koncesyjne – a zwłaszcza GTC, zarządzająca korkującą się w wakacje trasą A1 Toruń – Gdańsk – unikają odpowiedzi na pytania o koszt operacji.
W lipcu i sierpniu Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad odstępowała od poboru opłat cztery razy na dwóch płatnych odcinkach: A2 między Strykowem i Koninem oraz A4 między Gliwicami i Wrocławiem. – Powodem były w większości blokady autostrady z powodu wypadku – twierdzi Jan Krynicki, rzecznik GDDKiA.
Czas darmowej jazdy nie był zwykle długi. Najdłuższa przerwa w poborze opłat trwała trzy godziny po śmiertelnym wypadku na A2, do którego musiał przyjechać prokurator. Procedura wyglądała tak, że GDDKiA punktowo otwierała szlabany zjazdowe, żeby wyprowadzić ruch z zablokowanej autostrady. Po jej udrożnieniu szlabany znów się zamykały i kolejni kierowcy musieli już płacić.
Możliwość takiego działania GDDKiA ma od lipca 2015 r., kiedy weszło w życie rozporządzenie ministra infrastruktury. Stało się to po karambolu na A4 z udziałem czterech aut i autokaru Polskiego Busa, w którym jedna osoba zginęła, a siedem zostało rannych. – Odstępowaliśmy od poboru opłat w sytuacjach zagrażających bezpieczeństwu użytkowników dróg – twierdzi Krynicki.
Jak wyliczyła Dyrekcja, utrata przychodu dla Krajowego Funduszu Drogowego (KFD) z tytułu czasowego podnoszenia szlabanów na zarządzanych przez siebie odcinkach w lipcu i sierpniu wyniosła niespełna pół miliona złotych. Dyrekcja twierdzi, że to niedużo, bo chodzi o ochronę zdrowia użytkowników dróg. Podpiera się przy tym wyliczeniami Banku Światowego, według których każda ofiara śmiertelna to koszt dla budżetu średnio ok. 2 mln zł.
Jak było na odcinkach koncesyjnych? A1 między Gdańskiem i Toruniem to autostrada, którą wielu Polaków w lipcu i sierpniu jedzie nad morze. Wtedy korek ciągnie się po horyzont. Zarządcą jest koncesjonariusz GTC, ale reguły gry (np. wysokość opłat) ustala resort infrastruktury. Zgodnie z poleceniem ministra Andrzeja Adamczyka szlabany mogły iść w górę w Rusocinie i Nowej Wsi, czyli na zjazdach od strony Gdańska i Torunia.
W sumie na A1 stało się tego lata 15 razy, średnio po pół godziny. Tu zaskoczenia nie było – bo zdarzało się to wyłącznie w weekendy. Ani razu bramek nie otwarto w dzień powszedni, bo wtedy autostrada często świeci pustkami. O ile zmniejszyły się przychody do KFD? Koncesjonariusz nie podaje. – Pobieramy opłaty w imieniu ministra infrastruktury. Cały dochód przekazywany jest na rachunek KFD. Nie otrzymujemy rekompensat tytułem niepobierania opłat – tłumaczy Anna Kordecka, rzeczniczka GTC.
Na autostradzie A4 Katowice – Kraków, której zarządcą jest Stalexport, wstrzymania poboru opłat miały miejsce w związku ze Światowymi Dniami Młodzieży (ŚDM). Tu zasady były ustalane podczas żmudnych negocjacji przed tym wydarzeniem. Umowa koncesyjna jest tak skonstruowana, że minister nie ma bezpośredniego przełożenia na koncesjonariusza.
A4 była więc zamykana m.in. w związku z przejazdem kolumny aut z papieżem Franciszkiem. Innym razem miało to miejsce w związku z kumulacją wyjazdów pielgrzymów z Krakowa. Jak zapewnia rzecznik Stalexportu Autostrady Małopolskiej Rafał Czechowski, nie było konieczności podnoszenia szlabanów na dłużej niż półtorej godziny. Otwarcia były uzgadniane m.in. z Biurem Ochrony Rządu.
Ile wyniosły utracone przychody Stalexportu? Dokładnych danych za lipiec i sierpień nadal nie ma. Ale na konferencji jeszcze przed ŚDM prezes spółki Emil Wąsacz powiedział, że według ówczesnych szacunków może być mowa o kwocie rzędu kilku milionów złotych.