Sprawa zaczęła się w błahy sposób, niewinnie jak w tarantinowskim "Death Proof": w centrum miasta, w środku nocy doszło do zwykłej stłuczki. W auto taksówkarza wjechał samochód prowadzony przez Ewelinę K. Kobieta próbowała się "dogadywać", ale taksówkarz twardo obstawał za wezwaniem policji.

Reklama

Wówczas Ewelina K. i jej koleżanka wsiadły do samochodu. Kobieta ruszyła i ... najechała na stojącego taksówkarza z takim impetem, że mężczyzna upadł na maskę. Następnie ruszyła w rajd po mieście.

Biedny taksówkarz leżał na pokrywie silnika samochodu, uchwycony krawędzi karoserii i wołał pomocy przez kilka dobrych chwil. W tym czasie - jak potem relacjonował - kobiety były całą sytuacją rozbawione, a jedna z pań piła piwo.

Mrożący krew w żyłach rajd zakończył się na jednym ze skrzyżowań, gdzie Ewelina K. zatrzymała się przed sygnalizacją świetlną. Mężczyzna zeskoczył z maski a okrutna kobieta odjechała w siną dal.

Koniec historii jest jednak inny niż zazwyczaj w filmach Tarantino: Ewelina K została zatrzymana, przyznała się do zarzucanych jej czynów, złożyła wniosek o dobrowolne poddanie się karze.