We wtorek Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa kontynuował rozpoczęty w styczniu proces Z. Nie stawił się on tego dnia; odpowiada z wolnej stopy.
Czerwone ferrari prowadzone - według oskarżenia - przez Z. rozbiło się w lutym 2008 r. o filar wiaduktu na stołecznym Mokotowie. Samochód jadący z prędkością 150 km/h - na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h - rozpadł się i stanął w płomieniach. Na miejscu zginął jadący autem dziennikarz motoryzacyjny "Super Expressu" Jarosław Zabiega. Maciej Z. został ciężko ranny, długo był w śpiączce.
W lipcu 2008 r. mokotowska prokuratura wydała postanowienie o zarzutach dla Z., ale ze względu na zły stan zdrowia długo nie mógł on brać udziału w czynnościach. Śledztwo wznowiono w lipcu 2010 r., gdy biegli uznali, że Z. można już przesłuchać. We wrześniu 2010 r. przedstawiono mu zarzut spowodowania wypadku przez naruszenie zasad bezpieczeństwa przez niezmniejszenie prędkości. Oświadczył, że nie pamięta wypadku i odmówił wyjaśnień. Prokuratura wysłała sądowi akt oskarżenia w październiku 2010 r.
Obrończyni Z. mec. Grażyna Flis kwestionuje, by to on kierował autem. Pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej (narzeczonej Zabiegi) mec. Tadeusz Wolfowicz popiera prokuraturę, że kierującym był Z. Adwokat będzie wnosił tylko i wyłącznie o uznanie jego winy; nie składa roszczeń finansowych wobec niego.
We wtorek świadek Piotr K. powiedział sądowi, że w stojącym na światłach ferrari widział dwie osoby, ale dziś nie pamięta już kogo. W śledztwie, w marcu 2008 r., K. zeznał: Mój kolega Jacek B. powiedział mi, że kierowcą jest Maciej Z.; istotnie, skojarzyłem jego twarz z reklamą PZU. Wtedy lepiej pamiętałem - przyznał w sądzie K.
Według świadka ferrari ruszyło spod świateł z piskiem opon. - Po chwili usłyszeliśmy huk i zobaczyliśmy jakby mały "grzyb atomowy"; był ogień i dym - dodał K.
Oświadczył, że od chwili, gdy widział auto, do wypadku minęło zbyt mało czasu, aby kierowca ferrari mógł się zamienić miejscami z pasażerem. Zaprzeczył, pytany przez obronę, czy mógł kierować się doniesieniami mediów, zeznając w miesiąc od tragedii, iż kierującym był Maciej Z.
Autem kierował Maciej Z. - zeznał świadek Jacek B. (jadący z Piotrem K.). Wyjaśnił, że interesował się motoryzacją. - Dlatego nie sposób było nie rozpoznać kierowcy, a byłem ciekawy, kto jedzie takim autem - oświadczył B. Dodał, że przyspieszając, ferrari "gubiło przyczepność".
Inny świadek, Maciej W., zeznał, że ferrari jechało "szybko i niebezpiecznie", bo często zmieniało pasy ruchu i lawirowało między spokojnie jadącymi autami. Na chwilę przed wypadkiem dostrzegł w ferrari włączone światła hamowania, po czym skręciło ono w stronę filaru wiaduktu.
W. (z wykształcenia lekarz) zatrzymał się i pobiegł na miejsce; jeden z poszkodowanych leżał w ogniu; drugi blisko niego. - Odciągnąłem go i położyłem w bezpiecznej pozycji - zeznał świadek. Podkreślił, że nie można było podejść do drugiej osoby z powodu olbrzymiej temperatury; nie dało się nawet ocenić, gdzie był przód rozbitego auta, a gdzie tył.
Na następnej rozprawie, 5 czerwca, mają zeznawać kolejni świadkowie. Wyrok mógłby zapaść mniej więcej jesienią br. (jeśli nie pojawiłyby się żadne niespodziewane przeszkody).
Za nieumyślnie spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.