– Chciałem zapisać się na kurs prawa jazdy kategorii B.
– I pewnie chce pan zrobić go szybko, aby zdążyć zdać egzamin przed 13 lutego. Tryb zwykły kosztuje 1200 zł i trwa dwa miesiące. Mamy też trzytygodniowy tryb ekspresowy za 1700 zł. Może pan zacząć jutro.
– A wykłady z teorii?
– Dostanie pan od nas płytkę z pytaniami i i sam się pan wszystkiego nauczy.
Tak wyglądała rozmowa z jedną z dużych szkół nauki jazdy w Warszawie. Podobną ofertę na prawo jazdy „bez zbędnych formalności” ma większość ośrodków szkolenia kierowców. To efekt zapowiedzianych na 11 lutego zmian w egzaminach teoretycznych – pytań nie będzie się dało wykuć na pamięć. Przestraszeni kandydaci gotowi są sporo zapłacić, aby przystąpić do testów na starych zasadach.
Gdyński Elcar kusi ekspresowym kursem i żąda za niego 1899 zł. Płatne z góry. Podobnie jest w krakowskiej Klasie, gdzie usługa wyceniona została na 1800 zł. Jednak absolutnym rekordzistą jest krakowski Salwator – indywidualny kurs trwa tu zaledwie 18 dni i kosztuje 2400 zł. Wszystkie zapewniają, że do egzaminu teoretycznego uda się przystąpić przed 11 lutego. Nie ma jednak gwarancji jego zdania. A zdawalność spada równie szybko jak jakość szkoleń.
– Cudów nie ma. Im szybciej staramy się przeprowadzić kurs, tym mniej starannie to robimy. Efekty widać na egzaminach. O ile jeszcze rok temu 95 proc. naszych klientów zdawało teorię, to dziś 70 proc. Jeszcze gorzej jest z praktyką – tu zdawalność spadła z 40 do 25 proc. – mówi pracownik jednej z dużych szkół nauki jazdy w Radomiu. Zdarzają się dni, że pracuje po 14 – 15 godzin.
Aby obsłużyć długie kolejki klientów i zarobić, ośrodki świadomie obniżają jakość. Zamiast przeprowadzić obowiązkowe 30 godzin szkolenia teoretycznego, rozdają kursantom płyty z testami egzaminacyjnymi i sugerują wyuczenie się odpowiedzi na pamięć. Przepisy naginają także podczas zajęć praktycznych. – Choć w ustawie jest napisane, że kurs ma obejmować 30 godzin jazdy, każda po 60 minut, to mój instruktor wysadzał mnie po 45 minutach. Nigdy nie wyjechałam poza miasto – wspomina Patrycja Kownacka z Trójmiasta. Fora internetowe pękają od komentarzy kursantów skarżących się, że instruktorzy uczą ich po łebkach.
– Nie można generalizować – mówią eksperci, wskazując, że nawet w dobie oblężenia są szkoły, które trzymają poziom. Gdzie i jak ich szukać? W starostwach można sprawdzić, jak wygląda zdawalność poszczególnych ośrodków. I warto się upewnić, jak wygląda szkolenie przed wpłaceniem zadatku i podpisaniem umowy – w jakich godzinach odbywają się jazdy, ile dokładnie trwają, jak konkretnie przebiega szkolenie teoretyczne i kto je prowadzi. Ważne też, aby szkoła przeprowadzała egzaminy wewnętrzne (jednocześnie nie może uzależniać od ich wyniku decyzji o wydaniu zaświadczenia o odbyciu kursu). Najlepiej jednak poczekać do lutego – wtedy nie tylko spadną ceny kursów, ale też wzrośnie ich jakość. To, czego nie załatwią żadne przepisy, z powodzeniem rozwiąże wolny rynek – po prostu rozjedzie tych najbardziej nieuczciwych.
Szkoły skracają kursy do 18 dni, a godzinę jazdy do 45 minut