Trwające od miesięcy wzrosty cen ropy na globalnych rynkach nie dają polskim kierowcom odpocząć od podwyżek cen paliw. Niezależnie od tego, czy tankujemy olej napędowy czy benzynę, za litr trzeba zapłacić już ponad 5 zł. Do tego diesel, czyli podstawowe paliwo transportowe w Polsce, a więc i ważny koszt działalności polskich firm, w hurcie polskich rafinerii jest już mocno droższy od benzyn. I niezależnie od kierunku zmian cen poszczególnych paliw dysproporcja ta w najbliższym czasie prawdopodobnie jeszcze się pogłębi.
Notowania europejskiej ropy Brent, mimo widocznej w ostatnich dniach korekty, wciąż przekraczają 80 dol. za baryłkę. Z tak wysokim poziomem cen nie mieliśmy do czynienia od 2014 r. Jak przypominają eksperci Polskiej Izby Paliw Płynnych, jeszcze w sierpniu referencyjny dla polskich rafinerii gatunek ropy kosztował niespełna 70 dol. za baryłkę, a wiosną nawet 60 dol. Wzrosty mają charakter w dużej mierze spekulacyjny. Światowe rynki rozgrzewa planowane wprowadzenie amerykańskich sankcji na Iran, do których po Japonii czy Korei zgłosiły się także Indie – jeden z największych odbiorców surowca w Azji. Niektórzy prognozują, że w wyniku zatrzymania irańskiego eksportu cena baryłki ropy sięgnie 100 dol.
Oprócz trwającej na rynkach gorączki sytuację zakupową polskich rafinerii pogarsza też osłabienie złotówki do dolara. W sumie, jak zwraca uwagę PIPP, w skali miesiąca wzrost ceny ropy i dolara oznacza zwiększenie teoretycznych kosztów zakupu surowca do polskich rafinerii o 21 gr na litrze surowca (ropy Brent). W ujęciu półrocznym (średnie ceny z kwietnia) wzrost cen hurtowych w polskich rafineriach wynosi 35 gr/l brutto w przypadku benzyny bezołowiowej i aż 48 gr/l brutto w przypadku oleju napędowego.
To oznacza, że wzrost cen diesla w hurcie jest o jedną trzecią wyższy niż benzyny. O ile jeszcze dwa tygodnie temu wiele stacji oferowało diesla w cenach wyższych od Pb95, o tyle już w ubiegłym tygodniu widzimy w średnich poziomach cen dla 15 województw. Jak wylicza biuro analityczne BM Reflex, w skali kraju różnica ta sięga 4 gr na litrze.
– Zwyżki cen ropy sprawiają, że kierowcy generalnie tankują drożej. Jednak o tym, że diesel drożeje w stosunku do benzyny, przesądzają czynniki sezonowe. W okresie jesienno-zimowym rośnie zapotrzebowanie na olej opałowy, który należy do tej samej grupy co diesel. W efekcie, jeśli rynkowe ceny paliw spadają, to olej napędowy tanieje wolniej. A jeśli rosną – to ON drożeje szybciej i z tą właśnie sytuacją mamy do czynienia obecnie – wyjaśnia Urszula Cieślak z BM Reflex.
Jak długo obecna sytuacja może potrwać? – Patrząc na historyczne dane, a od 1997 r. z taką dysproporcją cen mieliśmy już do czynienia siedmiokrotnie (diesel bywał droższy od PB95 nawet o 17–18 gr, np. w latach 2011–2014), jeśli olej stanie się droższy od benzyny, to trwa to od trzech miesięcy do nawet pół roku – wyjaśnia ekspertka. A to oznacza, że z droższym dieslem możemy mieć do czynienia nawet do kwietnia przyszłego roku.
Nie ma również większych perspektyw na spadek ogólnego poziomu cen paliw. Nie pozwalają na to niekorzystne warunki podażowe na rynku ropy, jak wspomniana już sytuacja wokół Iranu. Spadek wydobycia odnotowują tacy istotni dostawcy surowca jak Wenezuela czy Algieria i Angola.
W efekcie ostatnich zmian rynkowych polscy sprzedawcy paliw znaleźli się pod silną presją. W Polsce niskie marże na handlu detalicznym są zjawiskiem powszechnym od dłuższego czasu. To one skłaniają koncerny paliwowe do rozwijania oferty w zakresie innych produktów, np. żywności.
Jak policzyła PIPP, marża polskiej stacji 5 października ukształtowała się na poziomie –2,13 proc. ceny paliwa. Według tego wyliczenia na każdym sprzedanym litrze paliwa polska stacja traciłaby 11 gr. Dyskusje na ten temat podsyca to, że np. na rynku energii elektrycznej Ministerstwo Energii nie widzi podstaw do podwyżek, mimo że hurtowe ceny prądu są o około połowę wyższe niż w tym samym okresie ubiegłego roku. To jasny sygnał, że firmom energetycznym rząd nie pozwala przerzucić na odbiorców rosnących kosztów działalności.
Również w przypadku paliw mimo zwyżki cen gazu na świecie o ok. 40 proc. PGNiG dostało zezwolenie Urzędu Regulacji Energetyki na podwyżkę taryfy o 5,8 proc. i nie widzi podstaw, by występować z nowym wnioskiem taryfowym w tym roku. Stąd spekulacje, że i ceny paliw są sztucznie zaniżane, by nie irytować wyborców w ostatnich tygodniach przed planowanymi na 21 października wyborami samorządowymi.
Przeciwko takiemu stawianiu sprawy zaprotestował jednak Orlen: "Ceny hurtowe przekładane są na ceny detaliczne z opóźnieniem i czasem dochodzi do sytuacji, że rynek detaliczny nie zawsze zdąży zareagować na krótkotrwałe wzrosty cen hurtowych, które są powiązane ze zmiennością makro – notowaniami paliw i kursu dolara. Orlen na rynku detalicznym monitoruje ceny konkurencji i swoją ofertę dostosowuje do otoczenia. W sytuacji znaczącego podniesienia ceny na naszych stacjach rynek zareagowałby spadkiem sprzedaży. Od ceny referencyjnej stosowane są dodatkowe upusty, dlatego ceny publikowanej na stronie internetowej nie powinno się porównywać z bieżącymi cenami detalicznymi – wyjaśnili przedstawiciele biura prasowego firmy.